Baśń parku jesiennego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Baśń parku jesiennego |
Pochodzenie | W cieniu miecza, cykl Oblicza |
Data wydania | 1922 |
Wydawnictwo | Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska« |
Druk | Zakłady graficzne „Bibljoteki Polskiej“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały cykl Cały tomik |
Indeks stron |
[ 56 ]BAŚŃ PARKU JESIENNEGO.
MŁODA.
Jak wielką radość sprawiasz mi, dostojna pani,
Nawiedzając mnie w cichej, jesiennej samotni
Złotego wrześniem parku. W tej snów mych przystani
Odludnej, gdzie się każda chwila wielokrotni
W długie, nieżywe wieki, dalekie od czasu
Drżącego tętnem życia, jak grobowce królów
Wymarłego plemienia — w tym parku do lasu
Zaczarowanej księżny podobnym, dla bólów
I radości zamkniętym, w wiecznem wyrzeczeniu
Mojego serca, jesteś czekaną niedzielą
Dla ust moich, co, jakby o święcie, w milczeniu
Śnią, aby cię pozdrowić.
[ 57 ]
STARA
Moich włosów bielą
Nie zdajęż ci się wróżbą rychłego już szronu
Dla złotych liści parku?
MŁODA.
Uśmiechów twych słońce
Zmienia szron w rosę, która przed godziną zgonu
Orzeźwia je i życie ich wzdłuża gasnące.
I szrony przedwczesnego przymrozku w mem sercu
W rosę żywą roztapiasz. Jaśniej mi i lepiej.
STARA.
Po spadłych, suchych liści szelestnym kobiercu
Przyszłam, jesień, co wiosną twej krasy się krzepi,
Nawiedzić jesień parku. Zachód mego życia
Przyszedł pozdrowić zachód słońca, co umiera
O wschodzie twej piękności.
MŁODA.
Żyję wśród ukrycia,
Jak słońce, co już zaszło i cicho zawiera
Za sobą wrota zmierzchu.
STARA.
Dusza twa płochliwa
Boi się zgiełku życia, jak skrzydła motyle
Dłoni, co chcą je chwycić, drżąc, że ręka żywa
Zetrze z nich barwy cudne. Lecz wierzaj mi: chwile
Są jak kwiaty i kryją miód, którego twoje
Usta już się wyrzekły, nim słodycz poznały.
A słońce twoje zajść chce w zachodu podwoje,
Nim dosięgło południa świetności i chwały.
MŁODA.
A jeśli to południe miast cudów błękitu
I jeziór, w których słońce swoją piękność mnoży,
Gotuje czarne, ciężkie chmury u zenitu,
Co je zaćmią i zgaszą?
STARA.
Ta myśl ciebie trwoży?
Lecz ty możniejsza jesteś, niż chmur przemoc ciemna:
Jesteś piękna. W ochronnym lip odwiecznych chłodzie,
W pozłotnym cieniu parku, jesteś jak tajemna
Zagadka jego krasy. Do stóp twych w pochodzie
Liście zdają się padać w hołdzie. Patrzę na cię
Zachwytem oczu. Twoja obecność czarowna
Nadaje rzeczom nowe znaczenie. W twej szacie
Zda się tkwić życie czułe, jakaś moc wymowna
Liści i rzeki, jakby szata rosła z ciebie,
Jak liść z gałęzi, rzeka ze źródła pod skałą.
Kiedy chleb łamiesz w ręce, zda się, w białym chlebie
Budzi się świeżość, którą tchnie twe żywe ciało.
Te na błękitnych, chłodnych talerzach różowe,
Gładkie owoce zdają się ciepłe jedynie
Ciepłem pobliża twego. Te jabłka woskowe,
Fiołkowo-mętne śliwy, puszczyste brzoskwinie,
Zastawa stołu, którą śliczny wdzięk niewieści
Niedbałą troskliwością nawyków wytwornych
Na gościnnym gromadząc stole, oczy pieści
Bezkorzystną grą miękkich półświateł wieczornych
Na rżniętem szkle i starem srebrze, — wszystko tobą
Piękne jest wkoło. Myślą tego stołu, zda się,
Dopełnieniem rozumnem i mądrą ozdobą,
Są bezroboczo wątłe, wiosenne twe ręce,
Kwiaty z łąki, gdzie jeno dobroć gospodarzy.
Co ujmiesz niemi, żyje — zdaje się — w podzięce,
Jak w przyrodzonym swoim żywiole. Czar twarzy,
Wymowę lica mają twe ręce przeczyste,
Bez pierścieni i lśniącej ozdoby bogatej,
Palce nagie i smukłe, jak lilje śnieżyste,
Strojne zamiast klejnotów w różowe agaty
Paznokci zaostrzonych, jak rzecz obsieczna,
Chlubiąca się, że pieścić umie, chociaż może
Ranić boleśnie. Dłoni twych biel jest tak mleczna,
Marmurowa, że zdają się o każdej porze
Chłodne, jakby stworzone, aby studzić skronie
Rozpalone gorączką: kwiaty, co wyrosły
Na ukojonych wodach spokoju...
MŁODA.
W koronie
Dobroci swej mnie widzisz w swej duszy wyniosłej.
Ręce moje wyrzekły się już dawno czoła,
Na któremby chłodzącą spoczęły pieszczotą.
I mnie miłość wołała, ale już nie woła.
[ 60 ]
STARA.
O, nie mów tak! Sam głos twój zdaje się tęsknotą,
Rozemdlonem westchnieniem pragnienia pomiędzy
Dwoma pocałunkami. Pierś twa, gdzie drży trwoga,
Faluje, z pod koronek przeźroczystych przędzy,
Jak rzeka, która przyjąć ma nagiego boga
W dziewicze swoje głębie. Drzemie w dni twych głuszy
Sen o miłości wielkiej, jako śmierć niezłomnej,
I samaś jest snem o niej w czyjejś pięknej duszy,
Co zbudzi się dla jawy miłości ogromnej
W dzień, kiedy ujrzy w ciebie.
MŁODA.
Czy budzić należy
Ze snu o szczęściu? Nie jestże szczęście snem tylko,
Snem, co mija?
STARA.
I życie mija, gdy uderzy
Jego godzina. Życie jest wiekiem lub chwilką.
Lecz jeśli musi minąć, niech szczęśliwie minie,
Jak puhar, który krańca dosięga krawędzi,
Gdy jest pełny.
MŁODA.
Lecz jeśli miast słodyczy w winie
Jest męt i gorycz cierpka? Czyż ich nie oszczędzi
Dłoń ustom bardzo drogim?
[ 61 ]
STARA.
Miłość jest słodyczą
Boską, jak piękność, która miłość w sercu budzi.
A tak pięknaś jest cudną swą krasą dziewiczą,
Żeś godna mieć u stóp swych serca wszystkich ludzi —
Nie! tego, co sam jeden miłości wystarcza —
Za wszystkich ludzi świata i wszechświaty!
MŁODA.
Pani!
I tyś jest piękna. Włos twój srebrzysty obarcza
Czoło królowej, której świat do stóp padł w dani.
A jednak, kiedy włos ten był młody i złoty,
Czemuś wzgardziła czarą szczęścia i miłości?
Nie poznałaś kochanka ni męża. Tęsknoty
Zamknęłaś w sercu niemem, idąc w próg starości
Sama, dumna i blada. Czemuś swemu słońcu
Nie dała wstąpić w zenit złotego południa?
STARA.
Młoda, nie byłam piękna. Przy późnym dnia końcu
Słońce me błysło, kiedy pole się wyludnia
Z żeńców miłości. Piękność ma smętnie wzleciała
Srebrnym motylem późnej starości z poczwarki
Młodzieńczej wiosny. Młodość ma była jak skała,
Z której czas, zapóźniony bardzo i nieszparki,
Wiosną i latem rzeźbił biały posąg zimy.
Niepiękna nie zaznałam w młodości kochania
I oto czas mój minął...
[ 62 ]
MŁODA.
Na jedno patrzymy
Widmo ciemne. Ja widzę je okiem zarania,
Ty, pani, okiem zmierzchu. Ja przed siebie patrzę,
Ty poza siebie, w przeszłość. Lecz jeden cień pada
Na oba nasze czoła.
STARA.
Lica twoje gładsze
Od płatków czystej lilji. Róża krwi twej składa
Wezwanie pocałunków na twe świeże wargi,
Oczom zazdroszczą gwiazdy i niezapominki.
Nie im więdnąć wśród głodu, starzeć się wśród skargi
Niedzielonej tęsknoty, kłaść się na spoczynki
W nadziei beznadziejnej i z wiedzą żałosną,
że jutro będzie późno, a dziś nic nie dało.
MŁODA.
Ale jutro odbierze ręką bezlitosną
Co da dzisiaj i wydrze z księgi kartę białą,
Gdzie się zapisze szczęście, by wpisać okrutny
Wyrok wygnania. Nie jestże lepiej w swem życiu
Nie zaznać raju, szczęścia biesiady rozrzutnej,
Niż być wygnanym z raju i konać w rozbiciu?
Posłuchaj, pani! Ród mój szlachetny i stary
Dziwną obarczon klątwą. Wszystkie w nim kobiety,
Jak pamięć sięga, były nieszczęsne bez miary.
Uposażone w cudnej urody zalety
W młodości — więdły szybko, a starości ramię,
Sięgając po nie, ryło bezlitośnie wcześnie
Na ich licach uwiądu i brzydoty znamię.
I matka ma piękności przedziwnej, jak we śnie
Przeżywszy szybkie szczęścia miłości młodzieńczej,
Ocknęła się przy mężu, co po krótkich latach
Upojenia zbudzony w jej ramion obręczy,
Ujrzał, że dzieli łoże z inną, niż wiódł w kwiatach
I wieńcu ślubnym w stare swego zamku ściany...
Straciła miłość męża, który znikł bez wieści,
Nie mogąc serca kłamać już niemiłowanej.
A rzucona, nie zmarła z rozpacznej boleści,
Lecz jak cień żyła cieniem beznadziei wiecznej,
Bojąc się własnej twarzy i serca wspomnienia...
Córka jej się zamknęła w ustroni bezpiecznej,
Stłukłszy wszystkie zwierciadła i w szybę strumienia
Nie spoglądając nigdy... Czyli dobrze czyni,
Że będąc snem przepięknym gdzieś w duszy szczęśliwszej,
Budzić ze snu jej nie chce... i siebie? Z pustyni
Nie wyszłam skarbu szukać, aby skarb straciwszy
Nic wracać do pustyni podwójnej. Gdzieś w dali
Czeka miłość i szczęście, by przyjść i mnie rzucić
Wraz z pięknością, gdy zniknie w zapomnienia fali
I zostawić...
STARA.
O, nie kończ!
MŁODA.
Aby nie zasmucić
Jesieni, że jest piękna, smutna, jak marzenie?
Ogród trawi się w ognia jesiennego złocie,
Kona. Jakżeśmy wszystkie piękne: Trzy Jesienie,
Dla których cudnie słońce zachodzi. W tęsknocie
żegnamy je, bo piękne było, jak sen krótki...
STARA.
Patrzysz przed się, ja patrzę za siebie. Zawcześnie
Ty stracisz, co znalazłam za późno...
MŁODA.
Dwa smutki:
Który z nich jest mniej smutny?
STARA.
Dwie łabędzie pieśnie:
Która z nas jest szczęśliwsza?
MŁODA.
Nimfa nad fontanną:
Jest kamienna, tęsknotą piersi jej nie jękną,
A piękna wiecznie...
STARA.
Skargą płacze nieustanną
Wodotrysk. Może skarży się jej chłodne piękno,
że nie zaznało tęsknot? — — —
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |