»Gdy młode wino zakwita...« komedya w trzech aktach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | »Gdy młode wino zakwita...« komedya w trzech aktach |
Pochodzenie | Dusze z papieru Tom II |
Data wydania | 1911 |
Wydawnictwo | Towarzystwo Wydawnicze |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały tom II Cały zbiór |
Indeks stron |
»Gdy młode wino zakwita...« komedya w trzech aktach.
»Gdy młode wino zakwita — stare zostało prawie wypite, tak, że go już nie stać na to, aby udawało szampana. Ale trudno! Marka jest znakomita, znana w kraju i zagranicą... Więc chociaż to resztki, pić je należy z wielką czcią i melancholijnym grymasem, że się kończy.
Siwowłosy Björnson, kiedy już widział, że w żaden sposób nie zostanie... królem norweskim, wpadł w smutny humor i napisał melancholijnie wesołą komedyę. Cała ta komedya jest jednem wielkiem połykaniem paradoksów, można tedy chrzcić ją paradoksami. Wszystko wreszcie jest paradoksem, nawet fakt napisania wesołej komedyi przez starego norweskiego skalda i to, że z lekkiem sercem można mówić o niej.
Gdybym pisał sprawozdanie w rozczuleniu, rzekłbym straszliwie oryginalnie, że ostatnia komedya Björnsona jest — jak uśmiech jesieni. [ 70 ]Ponieważ jednak jesień, uśmiechająca się ostatnimi blaskami, nie robi takich trywialnie efektownych dowcipów, jak Björnson w ostatnim akcie, w ostatniej scenie, zachowam to miłe porównanie dla któregoś ze swojskich pisarzy, kiedy oświadczy, że napisał komedyę bezwarunkowo ostatnią.
Ale oddajmy każdemu, co mu się należy: komedya Björnsona jest niesłychanie miła. Dobrze widocznie działo mu się w życiu, kiedy je zakończył wesołą dykteryjką na poważny temat. Zupełnie, jakby nie miał nigdy — kataru żołądka i licytacyjnych edyktów i jakby mu naprawdę płacono honorarya regularnie. Zdarza się to podobno w północnych krajach i dlatego zdaje się, sprytny Brandes został Duńczykiem.
Björnson, kiedy stanął u schyłku, a właściwie na wyżynie, obejrzał się poza siebie i serdecznie się zaśmiał, a wiadomo, że z życia śmieje się albo idyota albo Olimpijczyk. Tym razem Olimpijczyk, nawet bardzo wyniosły i bardzo wielki. Przez wiele dziesiątków lat życia doszedł do przekonania, że przecież nie wszystko takie czarne, jak mówił ten... ten aptekarz z naprzeciwka, zasuszony i złośliwy Ibsen. Życie jest to indywiduum poczciwe, tylko nie należy go drażnić, jak straszliwego Araba z »Przygód Hucka« Marka Twaine’a. Uśmiech zasię jest to lekarstwo na wszystkie choroby, a i »słońcem upić [ 71 ]się można«, jak mawiał poeta w początkach delirium tremens.
Więc się wzruszył stary, wielki Björnson i rozochocił, jak kościany dziadek, co młodziutką pokojówkę w twarz uszczypnie gdzieś w kącie. Wielka to wprawdzie filozofia nie jest, ale kiedy zamiast o pokojówkę idzie o samo życie (o! o!) — wtedy się to nazywa, specyalnie we wzmiankach o teatrze, filozofią i »grecką pogodą«.
Niech tedy będzie grecka pogoda; swoją drogą, gdyby stary jaki grecki wyga, co filozofię na ulicy wykładał, zobaczył, do czego już nie służy ta grecka pogoda — powiesiłby się w pogodzie ducha. Ale stało się! Kto na wszystko wzrusza ramionami i udaje skrzywianiem ust, że się straszliwie śmieje — ten jest z grecka pogodny.
Komedya Björnsona jest »pogodna«; na scenie pali się słońce i wszystko się skończy podwieczorkiem na wolnem powietrzu. Cała awantura, która tylko po to grozi deszczem, aby się pogodą skończyć. To są zawsze rzeczy bardzo miłe, a kąpiele słoneczne są lekarstwem na wszelkie cierpienia; przeto takiej komedyi jak ta, Björnsona słucha się z ogromnem zadowoleniem. Przecież, prócz adwokatów, każdy człowiek pragnie złotego wieku.
Na scenie kłócą się, wymyślają sobie w [ 72 ]sposób stanowczy, planują zamachy na cnoty panieńskie, zamyślają kazirodcze związki (ten wuj z siostrzenicą — to coś w nieporządku). A Björnson stanął sobie w kulisie, oparł się na lasce i kiedy ujrzał, że ci na scenie biorą historyę na seryo, rzecze z głośnym śmiechem:
— Ależ, dzieci drogie! To nie Ibsen! Tu się wszystko dobrze skończy... Tylko spokojnie! Tylko spokojnie!
Aha! To wszystko było tak dla demonstracyi, tylko dla pokazania, jakby było, gdyby było źle i gdyby ktoś mądry nie wytłómaczył ludziom, że zawsze może być dobrze, tylko że ludzie z uporem dzikich pawianów robią tragedye, albowiem naczytali się za wiele romansów. Zaczyna się tedy robić wszystko dobrze, bo inaczej być nie powinno. Dusze się uśmiechną i każą przenieść — łóżko do wspólnej sypialni, wspaniały, rzeźbiony z orzechowego drzewa symbol pojednania. O, wielki Björnsonie! Niech ci dobry Bóg przebaczy ten niesłychany efekt i to święto zgody. A także i tę chytrą zamianę wszystkiego w żart.
Wzburzyło się stare wino. Ale ponieważ niema teraz podobno na świecie prawdziwego wina, więc raczej powiedzieć należy, że się wzburzył ocet. Lepiej już może, żeby tylko młode wino kwitło, a stare, nie robiąc głupstw z przysłowiami, przestało się burzyć, gdyż nie [ 73 ]przystoi to istotom sędziwym. Było już trzech starców i Zuzanna i dość by ich było na model historyczny, po co jeszcze dwóch starych pastorów, których podnieca sufler, szeptając im o okrągłości form dziewczęcych, a ci rozprawiają o nich znów z »grecką pogodą«.
Prawdę tedy rzekłszy, ostatnie literackie słowo Björnsona jest olimpijską pozą, ale prędzej z jakiejś Olimpii paryskiej, niż z Olimpu.
Zbyt łatwo i niedbale skończył autor »Ponad siły« swoje rachunki z twórczością. Ponieważ drwić nie wypada, a śmiać się głośno także nie wypada, więc trzeba się zaśmiać w kułak na widok, jak ten wielki poeta usiłuje być chytry i jak »robi« tę nieszczęsną grecką pogodę. Chciał się pożegnać z życiem i powiedzieć mu jakieś jasne słowo, jakieś miłe pożegnanie. Zaczął mówić strasznie seryo, z powagą samego prezydenta stortingu i z dobrotliwością wielkiego człowieka; potem się spostrzegł, że to ostatnie pożegnanie, jest jak mowa jubileuszowa, w której jest trochę cukrowej pianki i ze dwa migdały, więc zaczął wszystko chytrze obracać w żart, tłómaczyć wszystkim, że on już jest ponad życiem, więc mu wolno to miłe stworzenie poklepać wesoło po łopatkach i powiedzieć półżartem siedm aforyzmów o duszy ludzkiej i innych takich zakurzonych sprzętach z [ 74 ]garderoby teatralnej. I jakże tu się nie śmiać, kiedy sam Björnson tak łaskawie się śmieje?
Przecież kiedy pan radca raczył się uśmiechnąć, całe biuro śmiać się powinno. No i czyż to nie jest »olimpijska pogoda«, »spojrzenie wstecz«, »radość z żywota«, »grecka filozofia«, »spokój duszy«, »morska toń spokojna«, »ciche szczęście« i jak to się jeszcze nazywa i jak to ze sto razy powiedziano w stu gazetach z racyi premiery Björnsona?
Ta zwiędła sztuka, lubieżnie uśmiechnięta, ta historya dwóch starych pastorów, którym się śnią ekstazy miłosne i młode wino kwitnące, miała być czem innem niż jest, bo bezwarunkowo nie mogło być zamiarem wielkiego poety spłodzenie farsy w miejsce ostatniego rozporządzenia, nakazujące radowanie się pokojem duszy. Ibsen odchodzący wołał z apostolskim patosem: Pax vobiscum, Björnson odchodzący chciał powiedzieć to samo, tylko rozhulawszy się, zapomniał o patosie i podał ludzkości w podarunku... małżeńskie łóżko, aby była radość na świecie i pokój ludziom dobrej woli i dobrego odżywiania się. Staruszkom zdarzają się rozmaite lapsusy, Björnsonowi udał się klasyczny.
No tak! Ale sztuka jest... grecko pogodna.
»A Brutus przecież jest to mąż szlachetny!« Powiedziano już, że sztuki tej słucha się z przyjemnością. Czemużby nie? Widza nie obchodzi [ 75 ]bynajmniej dość haniebny stosunek tego tworu sędziwego starca do jego poprzedniej wspaniałej twórczości poetyckiej. Teatr się cieszy romantyczną historyą dwóch pastorów, w których wzburzyło się stare wino na widok młodzieńczej winnicy pańskiej, która urodzi w przyszłości kilka tuzinów dzielnych żołnierzy dla szlachetnej Norwegii; cieszy się szeregiem pikantnych powiedzeń, i wielce naprężonemi sytuacyami na francuską modłę. Owszem... owszem... Widza zainteresuje bardzo problem psychologiczny męża, co odchodzi od żony, bo go fałszywie pojęto, wróci jednakże prędko, bo to była zabłąkana chmura na pogodnem niebie, nad sceną rozpiętem. Teatr się uraduje obłąkanym śmiechem, słysząc wniosek, że »małżeństwo jest świństwem!« (Klaskały feministki i stare panny...) Zbyt często uśmiech polatuje po teatralnej sali, aby komedya Björnsona, dość zresztą sztucznie rozciągana na ramy trzech aktów (zapomocą dyalogów, mielących te same słowa) nie miała powodzenia; zastrzega się jednak, aby ten, kto chce mieć pełne zadowolenie i śmiać się serdecznie z tego groteskowego dramatu, zapomniał, że to pisał jeden z największych poetów, Björnstjerne Björnson i że to pisał na jesieni swego żywota.
To nieprawda, jakoby się po tej komedyi snuła melancholia odchodzącego starca; tacy [ 76 ]starcy poetyczni byli już w literaturze i starali się być piękni, och! starali się być... dziewiczo piękni, aby nie być śmiesznymi, albo obrzydliwymi. A w komedyi Björnsona są starcy, którzy oglądają nieprzystojne sztychy i prenumerują »Damenschönheit«. Możeby, gdyby byli sprytniejsi, oszukali widza, lecz oni ze starczym uporem gadają o okrągłości form niewieścich; rehabilitowanie ich następnie nie udało się Björnsonowi.
Tak, ale komedya jest — z grecka pogodną...
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |