roby teatralnej. I jakże tu się nie śmiać, kiedy sam Björnson tak łaskawie się śmieje?
Przecież kiedy pan radca raczył się uśmiechnąć, całe biuro śmiać się powinno. No i czyż to nie jest »olimpijska pogoda«, »spojrzenie wstecz«, »radość z żywota«, »grecka filozofia«, »spokój duszy«, »morska toń spokojna«, »ciche szczęście« i jak to się jeszcze nazywa i jak to ze sto razy powiedziano w stu gazetach z racyi premiery Björnsona?
Ta zwiędła sztuka, lubieżnie uśmiechnięta, ta historya dwóch starych pastorów, którym się śnią ekstazy miłosne i młode wino kwitnące, miała być czem innem niż jest, bo bezwarunkowo nie mogło być zamiarem wielkiego poety spłodzenie farsy w miejsce ostatniego rozporządzenia, nakazujące radowanie się pokojem duszy. Ibsen odchodzący wołał z apostolskim patosem: Pax vobiscum, Björnson odchodzący chciał powiedzieć to samo, tylko rozhulawszy się, zapomniał o patosie i podał ludzkości w podarunku... małżeńskie łóżko, aby była radość na świecie i pokój ludziom dobrej woli i dobrego odżywiania się. Staruszkom zdarzają się rozmaite lapsusy, Björnsonowi udał się klasyczny.
No tak! Ale sztuka jest... grecko pogodna.
»A Brutus przecież jest to mąż szlachetny!« Powiedziano już, że sztuki tej słucha się z przyjemnością. Czemużby nie? Widza nie obchodzi