Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/219

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Ale nie wprzódy! — Bo nie oddam ciebie,
Choćbyś już dzisiaj miała zasiąść w niebie
Pośród aniołów, zbawiona i święta —
Samym aniołom ja nie oddam ciebie!
Słuchaj — o, słuchaj — niech będzie przeklęta
Ta chwila teraz! — Boś opuścić chciała
Dobro jedyne w tym świecie cierpienia,
Gdzie serc samotnych oddzielne westchnienia
Jednym się tylko nastrojem miłości
Przemienić mogą w wielki krzyk radości,
Co z dwojga nieszczęść jedno szczęście rodzi
I z jęków dwojga pieśń jedną wywodzi!
Ah, póki iskra w moich piersiach pała,
Póki krwi kropla w tem ręku została,
Ty będziesz ze mną — póki mogą wschodzić
Myśli w tej głowie a z nich czyn się rodzić,
Ty będziesz ze mną! — Teraz i na wieki,
Sercem, gdym blizki, myślą, gdym daleki,
Ty będziesz ze mną! — Odwołaj twą duszę,
Co już twe blade lice opuściła,
Co już, odchodząc, w te fale się skryła,
Bo ty żyć będziesz, póki ja żyć muszę!“

∗             ∗

I dalej niosłem tę omdlałą moją
Przez wieczne śniegi, przez jasne lodniki[1],
Gdzie skał zamarzłe piramidy stoją,
Gdzie jaskiń błyszczą kryształowe bramy,
A siatką srebrną rozbiegłe strumyki
Skaczą przez głębin lazurowych jamy. —
I zszedłem niżej w jakieś mgliste strony,
Coraz to niżej, w posępne doliny —
Tam księżyc wschodził, mgłami otoczony,
Jak cmentarz złoty nadziemskiej krainy,
Płynący wolno nad ziemi cmentarzem;
I tamem stanął pod kaplicą ciemną,

  1. Lodniki — lodowce.