przez umysły starożytności; lecz trudno zaiste o większy w kroczeniu talent i przy wiernem naśladownictwie o większą oryginalność. Co do opisów, Owidyusz nie dał piękniejszych.
Pan Osiński[1], profesor literatury w uniwersytecie warszawskim, przyciąga całą publiczność wykładami niezwykłej piękności i umie wymową silną a świetną oczarować swe audytoryum. Zawdzięczamy mu trzy pyszne ody na cześć Napoleona i tłumaczenie Horacego, w niczem prawie nie ustępujące oryginałowi. Tłómaczył także Cyda[2], a przekład był tak piękny, że wystarczy jeśli powiem Panu: skoro ukazał się, cała Warszawa „dla Rodryga miała oczy Chimeny.“
Winenem jeszcze kilku słowami wspomnieć Panu o wielkim przewrocie, który od lat kilku dokonywa się w naszej literaturze. Za Stanisława Augusta pisarze nasi za jedyną powagę uważali autorów francuskich, oraz starożytnych i przysięgali posłuszeństwo. Myślano tylko o Homerze i Wirgilim; Horacy i Boileau[3] grali rolę dwóch wielkich mocarzy, których feudalną potęgę, czcili liczni wasale; uważanoby za zdradę i zbrodnię przejście pod inną chorągiew; wszakże od pewnego czasu młodzież nasza, zaczęła rozczytywać się w utworach szkoły romantycznej i akordy Schillera[4] i Byrona, wstrząsnęły młodemi sercami. Niemiecki i angielski język rozpowszechniły się w Polsce. Zrozumiano, że geniusz ludzki nie wyczerpał się jeszcze, że można jeszcze tworzyć piękno, chociażby nie było wzięte lub naśladowane z poetów greckich, łacińskich, czy francuskich; lecz podczas kiedy jedna część naszego narodu tak postępowała, odkrywając dziedziny dotąd nieznane, a z całym zapałem i ogniem, jaki natchnąć może piękno i wzniosłość rzuciła się w ten świat nowy, otwarty dla wyobraźni, znaczna część naszych wielkich talentów, zamykała oczy na światło i trzymała się uporczywie chwiejących się ruin szkoły kla-