cając do sprawy jego zaręczyn — i raz jeszcze winszuję serdecznie.
Przyglądając się twarzy jego, konstatowałam ze zdziwieniem, że tak bardzo się zmienił. Przed dwoma laty było w nim jeszcze tyle młodzieńczości i jakiegoś nieśmiałego fanatycznego ognia. Teraz stał się spokojny, zrównoważony, świadomy celów — jak ci wszyscy tutaj. I jak u tych wszystkich, zdawało mi się, że jest w nim nastrój tryumfu nade mną, łaskawego przebaczenia. To spostrzeżenie zirytowało mię.
— I nawet — wyznam — zazdroszczę panu miłości — powiedziałam.
Jan zmieszał się lekko.
— Pani to mówi? Wszakże i pani — — —
Uśmiechnęłam się łagodnie, z niewinnym wyrazem podnosząc brwi.
— Ach Boże — ja... Przecież ja ani przez chwilę nie kochałam mego męża — wówczas, gdy wychodziłam za niego...
Podniósł na mnie oczy, rozszerzone nagłym zdumieniem. Patrzył przez chwilę — i nagle zmienione rysy jego wyraziły taką bezgraniczną mękę, długo tłumioną, taki obłęd przerażenia, że zadrżało mi serce.
— Alu — wyszeptał — to prawda?!
Chciałam roześmiać się, ale nie mogłam.
— Pan będzie szczęśliwy, ależ pan będzie szczęśliwy — powtarzałam.
Zaczęto patrzeć na nas. Jan był zmieniony. Wtedy już roześmiałam się głośno i zemściłam się