zapalni — ale tak dalecy od estetyki, iż światło piękna iść musiałoby ku nim przez całe lata, jak światło gwiazdy.
Gdy był jakiś zamęt, sama podeszłam do Jana i wymówiłam parę konwencjonalnych słów powinszowania dla obojga narzeczonych. On chłodno dziękował i popatrzył na mnie tak dziwnie zgaszonemi oczyma, że się zlękłam. Panienka natomiast odpowiadała mi szybko, uśmiechając się często, przyczym, zwracając się do mnie, nazywała swego narzeczonego „Jasiek“, czym wprowadziła mię w pewien łagodniejszy rodzaj stuporu. Po chwili — chcąc zapewne okazać ufność we własne siły oraz miłość narzeczonego — odeszła niepostrzeżenie do panny Daseckiej i zaczęła ją prosić, by zaśpiewała. W tej sferze bowiem, gdy tylko ludzie zbiorą się, obowiązkiem każdego jest pokazać wszystko, co umie; nie liczą się z tym, że o ile ktoś pragnie słuchać muzyki lub śpiewu, to pójdzie na koncert lub operę i ma to wszystko w lepszym gatunku, przychodząc zaś na prywatne zebranie okazuje tymsamem, że chce tylko rozmowy. Osobiście nie cierpię wszelkich produkcji salonowych — i dla tego podobało mi się, gdy Zienowicz na mą zdawkową propozycję zadeklamowania odpowiedział odmownie.
Zostałam z Janem. Czułam w nim zaciętość dziwną, chłód prawie nieuprzejmy. Nie patrzył na mnie. Mówiliśmy dość ogólnie o rzeczach obojętnych.
— Bardzo, bardzo rada jestem — rzekłam, wra-