zupełnie, czystą fantazją na zadany, konwencjonalny, słowny temat. Bo wszystko, co dzieje się daleko od nas, co dzieje się przed paru minutami lub za parę minut — wszystko takie dalekie jest od rzeczywistości. Zrozumiałam, że nie jest rzeczywistością to straszne zdarzenie, o którym wieść głośna w podskokach biegła po ulicach, któremu dała imię pospolite, dla wszystkich jasne. Rzeczywistością była ta potworność i niepojętość, co mi bladością jak maską ścisnęła twarz i w klatkę piersiową biła jak kamienie. Rzeczywistość była w tym krzyku: „widziałam“, który nie zawierał ani bólu, ani strachu, tylko dotykalność skonstatowania. Samo zrozumienie, jasnowidzenie parominutowe tego, co się staje — nie to, co się staje — jest rzeczywistością. Dla tego już teraz fantazją niezrozumiałą, obcą wydała mi się myśl, że w chwili, gdy dalekiemi, nieznanemi ulicami śpieszę do domu, plącząc się w sukni własnej, jak w sieci, w tejsamej chwili ci tam leżą już zabici albo ranni szamocą się, chcąc oszukać śmierć, konają bez zapłaty, bez ostatniego słowa... Nie — nie rozumiałam już tego. I ogarnęło mię zdumienie, że w życiu tak mało jest rzeczywistości.
Myślałam już tylko o Jerzym. Biegłam prawie, by wcześniej go zobaczyć. Dawno już powinnam była wrócić do domu. Nie znając drogi, dwukrottnie zabłądziłam, mimo rozpytywania przechodniów. A dorożki nie było ani jednej.
Śmiertelnie znużona doszłam do domu. Przebiegszy schody, otworzyłam drzwi.