Księcia ciągle niema. Brak mi go. Znów ogarnia mię to coś powrotnego. Ale nie idę już do Jana — ani do żadnego z nich.
Najchętniej — co jest szczególne — rozmawiam z robotnikami. Jest w nich wzruszająca bezpośredniość w reagowaniu na krzywdę i cierpienie. Zjawisk nie podciągają pod żadne z góry obmyślane kategorje i unikają uogólnień.
Lubią zwłaszcza mówić o rzeczach, leżących poza zakresem interesów i spraw wspólnych. Charakterystyczny jest sąd, jaki wydają o książkach; lekceważą niesłychanie wszelką beletrystykę, zwłaszcza powieści — lubią zaś czytać dzieła przyrodnicze, „bo to zbija z religji“, a nadewszystko ekonomiczne. To, co mówią w tym przedmiocie, nie zawsze charakteryzuje tylko ich samych — czasami jest też bardzo ciekawe dla samej książki.
Jednemu z nich zdarzyło się czytać w rosyjskim tłumaczeniu dziennik Marji Baschkirtseff. Znajduje się tam w jednym miejscu opis świtu; Marja Baschkirtseff, po nocy spędzonej bezsennie na smutnych refleksjach, widzi przez okno w mroku chłodnego rana idących już do pracy ludzi w bluzach robotniczych. Na razie czuje dla nich