Jump to content

Dusza (Staff, 1909)/całość

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold Staff
Tytuł Dusza
Pochodzenie Sny o potędze
Data wydania 1909
Wydawnictwo Księgarnia Polska B. Połonieckiego / E. Wende i Spółka
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały tomik
Indeks stron

[ 133 ]DUSZA



[ 135 ]WĘDRÓWKA.

W miesięcznych, sennych blasków rozświetli srebrzystej,
W milczeniu nocy wielkiej, bladej, uroczystej,
Doliną, kędy jezior rząd srebrnym łańcuchem
Błękitnieje i srebrzy się, trwożna, pobladła
Idzie ma dusza, zdjęta przerażeniem głuchem.
Chce spojrzeć w wód uśpionych głębokie zwierciadła,
Lecz ją odpycha jakaś trwoga tajemnicza...
A nigdy nie widziała swojego oblicza...

Roi nadgwiezdne loty, śni burze porywów
W dale pełne cudownych, niewidzianych dziwów,
Hej, w dale!... Lecz drży, czyli nie ujrzy tam w głębi,
Żе za słabe jej skrzydła... Cicho, trwożnie kroczy...
Nad toń zbliża się chwiejna... Lęk dreszczem ją ziębi...
Jeśli ujrzy — — Chce spojrzeć... Lecz odwraca oczy,
Mija wodę... ociąga się... wrócićby chciała...
I stoi niespokojna, niepewna, zwątpiała...

„O, duszo! Obudź śmiałość w zrozpaczonem łonie!
Stań i spojrzyj spokojnie w cichej wody tonie!
Вo wpierw cię widną stać się musi nicość własna,
Wpierw cię przerazić musi twoja nędzna małość,

[ 136 ]

By się zbudziła w tobie buntu burza jasna
I nieugiętą, butną dała ci zuchwałość
Nadać moc słabym skrzydłom i iść w mroki nocy
Szukać wielkości, dumy, potęgi i mocy!”



[ 137 ]LAS OPĘTANY.

Burzą wichrów, zbudzoną w gąszczy drzew splątanej,
Las zawył i wybuchnął z mrocznych swoich kuszczy.
Zahuczał gniewem, bolem, rozpętał orkany,
Jęczał rozpaczą dzikiej trwogi, przeczuwanej
Gdzieś w nieznanych ostępach niezgłębionej puszczy.

Zahuczał gniewem, targał w rozpaczy drzew szczyty
Obłędnem przerażeniem tajemnych swych kniei,
Grozą upiornej tajni w swem łonie ukrytej,
Kędy śpi lęk śmiertelny w noc czarną spowity.
Wył wstrząsany bezdennem łkaniem beznadziei.

Szarpał go strach i trwoga, co głębie najskrytsze
Zaległa, gdzie wiatr żaden wpaść się nie odważa
I nigdy zgniłych, czarnych wód z pleśni nie wytrze,
Kędy jakieś straszliwe oczy patrzą chytrze,
Od których włos siwieje i krew się zamraża.

Miotał się, wył i ryczał opętany, dziki
I smagał chmury mocą wściekłości napastną...
Nagle struchlał własnymi przerażony ryki,
Swej rozjuszonej trwogi bluźnierczymi krzyki...
Zmilkł kryjąc gniewy w swego wnętrza głąb przepastną.

[ 138 ]

Cofnął swe wichry w starych zatorów ostępy
I pierwszy raz gęstwiny swe zwichrzył tajemne
I wył jak tur zraniony, gdy go szarpią sępy,
Bo między swoich wnętrzy niezgadłemi kępy
Ujrzał rzeczy okropne, potworne, nikczemne!

Zmącił zielone pleśnie wód i ciemne gady
Wzniosły z nich łby ogromne, wstrętne i ohydne,
Toczyły wkoło wzrokiem pełnym złości, zdrady
I szyderczym chichotem szerzyły lęk blady,
Siejąc podłości niskiej podszepty bezwstydne.

W zapomnianych zapadlisk mrocznie tajemnicze
Rzucone, pnie leżały robactwem stoczone,
Zgniłe, zbutwiałe zwały kłód pasożytnicze
I trupiem cielskiem zioła stłoczyły lecznicze
Zmurszałym mchem i próchnem plugawem zgłuszone.

Las ryczał gniewem wstrętu, że w łonie swem kryje
Tyle nędznej ohydy; rwał drzewa z korzeniem,
Wzburzył wody, gdzie pleśnią tuczyły się żmije,
Wyrzucił je z koryta, wściekłością w nie bije
I w puch pni próchno rozniósł twardem uderzeniem!

I ujrzał taką grozę, że w trwóg bezotusze
Zahuczał przerażeniem i burzą oszalał! — —
— — A jam nie miał odwagi spojrzeć w swoje głusze
I czułem, jak czerwony wstyd pali mą duszę
I jakem w strasznej chwili tej karlał i malał.



[ 139 ]CITTÀ DOLENTE.

Widziałem gród boleści ciemny i ponury:
Żałobą czarnej nocy mroki nad nim płaczą.
W twardy pierścień go skuły szare, zimne mury,
Oblane wód umarłych bezbrzeżną rozpaczą.

Wszedłem weń z tchem zapartym grozą przerażenia.
Przedemną straszne pole dzikiego pogromu:
Przygniatająca cisza, bezduszność zniszczenia,
Zgruchotane granity i zwaliska złomu.

Wśród głazów leżą jakieś olbrzymie tytany.
Rwą się, wiją w męczarni... stal im pęta ręce,
W piersiach ich kipi głucho szał zemstą wezbrany...
O zuchwałych porywach śnią niewolni jeńce.

I zbuntowani wznoszą w niebo butne skronie!
Nie chcą ulec i wściekłość w ich oczach się żarzy!
Prężą barki, ramiona, krwawią o stal dłonie!
Żądzą odwetu krzyczy gniew ich ślepy, wraży!

Od ciał ich, tarzających się dziką wściekłością
Podrzutami wybuchu, dudnią głazy twarde!

[ 140 ]

Lecz przeznaczenie ciemną powala ich złością,
Ostatni cios zadając w piersi butą harde!

Wyczerpani, bezwładni leżą; ciężko dyszą,
Błyskają krwawym wzrokiem i ściskają pięście...
Noc przywala zwalczonych zrozpaczenia ciszą,
A sowiemi oczyma szydzi z nich nieszczęście...

Czasem patrzę, w ten męki gród, śpiący w pomroczy,
Długo, nieporuszenie i wtedy tajemnie
Ściskam pięść i mam wtedy obłąkane oczy,
Bo ten gród buntowników jarzmionych... jest we mnie.



[ 141 ]SAMOTNA NOC.

Jak rozpacz czarna, głucha noc dzisiaj na dworze
I tak strasznie samotne, puste moje łoże
Wśród opuszczonych, nagich ścian mojej komnaty.
Znam noce te, gdy człowiek próżno snu przyzywa
Dla oczu, w przerażeniu wpatrzonych gdzieś w światy
Upiornej zmory, która z dali uporczywa
Nadchodzi, wlokąc z sobą, złe moce przeznaczeń;
Znam gorączkowe noce przywidzeń, majaczeń,
Wśród których dusza w ciemne zbłądziwszy bezdroże
Od myśli swych o wieczność postarzeć się może,
Noce bezsennych czuwań, gdy zmysłów uwaga
Napięta do obłędu, choć trwoga ją gnębi,
Czeka, aż się wyłoni z niedojrzanej głębi,
Z niezbadanych, przepastnych toni własnej głuszy
Tajemnica odarta z szaty mroków, naga,
Tajemnica tajemnic, dusza własnej duszy
Pierwszy raz objawiona, nigdy nie widziana...

O, taka noc szaleństwem dzikiem opętana
Zaskoczyła mię dzisiaj, gdym smutków żałobą
Obezwładniony, kiedy lęk zimny mię grzebie
W grobie chorej, bezwładnej, znużonej niemocy.
Trwożę się dziś pozostać w swej izbie sam z sobą.

[ 142 ]

Sam jeden z sobą! Lękam się dzisiaj sam siebie!
Bo pośród osłupiałej przerażeniem nocy
Zagasło moje męstwo, zwiędły siły moje...
U drzwi mych stanął biały strach... O, jak się boję!
Bo czuję, że za chwilę, teraz... bladolica
Objawi mi się duszy mojej tajemnica...
Bo czuję, że w tej chwili nie mam dosyć siły,
Abym mógł spojrzeć w oczu jej ciemne bezdenie
I jej straszne, otchłanne wytrzymał spojrzenie,
A nie oszalał, ślepym obłędem opiły...
A jednak wiem, że oczy moje na nią padną,
I że w tej samej chwili lica me pobladną
I usłyszę wśród grozy, co w krąg legnie sina,
Jak z wieży Miasta Śmierci bije ma godzina...



[ 143 ]CZEKAŁEM MYŚLI ŻYCIA.

Czekałem myśli życia, co przyjść do mnie miała
Smutna wielkością swoją i wielka swym smutkiem.
Miała mi buchnąć złotem błyskawicy krótkiem
I schwytana mym wzrokiem, jak świszcząca strzała,

Uwięznąć w mojej głębi. Wiedziałem, że we śnie
Zwykła się zjawiać ludziom, kiedy nieprzytomni
Nie baczą, strażowania czujnego niepomni,
Jak zapłonie i zgasłszy już więcej nie wskrześnie.

Długo, niezłomnie stałem wytrwale na straży...
Aż znużonego zmorzył dziś nocą sen wraży...
Była... Przez sen słyszałem... Szumiała skrzydłami...

Oto po nocy dzikiej obłędnymi snami
Nikczemny, nędzny budzę się z rozpaczy szałem,
Że chwilę życia mego największą przespałem!



[ 144 ]PRZEWODNICZKA.

Idę z tobą przez ciemnych skał turnie... Wiatr miota
Zimnym deszczem... Drżę z trwogi... Тy mnie nie
 odpędzasz,
Bo wiesz, że ja — bezsilny, biedny, słaby nędzarz —
Na przewodniczkę swego wziąłem cię żywota...

Czyś duszą mą? Czyś moim niecofnionym losem...?
Wiedź mnie! Ominiem skały, lodowców gołoledź
I przepaści, gdzie serce musi łkać i boleć...
Przed rozbiciem ostrzeżesz mnie proroczym głosem...

Patrz! Otośmy przybyli na błędne rozstaje...
Jak tu straszno... jak dziko... Wiedź mnie w dal,
 w zacisze...
Noc schodzi i rozpaczne całunki rozdaje...

Zaciskasz usta... Przemów! Niech twój szept usłyszę...
Czemu błądzisz przed sobą rękami obiema?...
Przebóg! О, przewodniczko, tyś ślepa i niema!!



[ 145 ]DZIWACZNY TUM.

W męczarni twórczej, w bolu natężonej mocy
Trawiony dzikim ogniem, z obłąkanem czołem
W jeden kolos zlać chciałem nadludzkim mozołem
Kształty, barwy i dźwięki mych bezsennych nocy.

I niebywały jakiś kościół zbudowałem
Przygniatający groźną potęgą ogromu!
Wewnątrz wzniosłem cyklopie posagi, ze złomu
Olbrzymich brył wydarte mego dłuta szałem!

Na ścianach pędzlem snów swych wypisałem dzieje.
Tam męka ma w dziwacznych orgiach barw jaśnieje,
A z organów głos płynie moich pieśni ciemnych.

Kto tu wejdzie, nie pojmie tych dziwów tajemnych,
A ja, co znaczą, odkryć nikomu nie umiem,
Bo — twórca — mowy własnej duszy nie rozumiem!




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false