Cofnął swe wichry w starych zatorów ostępy
I pierwszy raz gęstwiny swe zwichrzył tajemne
I wył jak tur zraniony, gdy go szarpią sępy,
Bo między swoich wnętrzy niezgadłemi kępy
Ujrzał rzeczy okropne, potworne, nikczemne!
Zmącił zielone pleśnie wód i ciemne gady
Wzniosły z nich łby ogromne, wstrętne i ohydne,
Toczyły wkoło wzrokiem pełnym złości, zdrady
I szyderczym chichotem szerzyły lęk blady,
Siejąc podłości niskiej podszepty bezwstydne.
W zapomnianych zapadlisk mrocznie tajemnicze
Rzucone, pnie leżały robactwem stoczone,
Zgniłe, zbutwiałe zwały kłód pasożytnicze
I trupiem cielskiem zioła stłoczyły lecznicze
Zmurszałym mchem i próchnem plugawem zgłuszone.
Las ryczał gniewem wstrętu, że w łonie swem kryje
Tyle nędznej ohydy; rwał drzewa z korzeniem,
Wzburzył wody, gdzie pleśnią tuczyły się żmije,
Wyrzucił je z koryta, wściekłością w nie bije
I w puch pni próchno rozniósł twardem uderzeniem!
I ujrzał taką grozę, że w trwóg bezotusze
Zahuczał przerażeniem i burzą oszalał! — —
— — A jam nie miał odwagi spojrzeć w swoje głusze
I czułem, jak czerwony wstyd pali mą duszę
I jakem w strasznej chwili tej karlał i malał.