CITTÀ DOLENTE.
Widziałem gród boleści ciemny i ponury:
Żałobą czarnej nocy mroki nad nim płaczą.
W twardy pierścień go skuły szare, zimne mury,
Oblane wód umarłych bezbrzeżną rozpaczą.
Wszedłem weń z tchem zapartym grozą przerażenia.
Przedemną straszne pole dzikiego pogromu:
Przygniatająca cisza, bezduszność zniszczenia,
Zgruchotane granity i zwaliska złomu.
Wśród głazów leżą jakieś olbrzymie tytany.
Rwą się, wiją w męczarni... stal im pęta ręce,
W piersiach ich kipi głucho szał zemstą wezbrany...
O zuchwałych porywach śnią niewolni jeńce.
I zbuntowani wznoszą w niebo butne skronie!
Nie chcą ulec i wściekłość w ich oczach się żarzy!
Prężą barki, ramiona, krwawią o stal dłonie!
Żądzą odwetu krzyczy gniew ich ślepy, wraży!
Od ciał ich, tarzających się dziką wściekłością
Podrzutami wybuchu, dudnią głazy twarde!