Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Lecz w jaki spasób mógł ów nikczemnik umieścić Maryę-Blankę w domu obłąkanych? — pytał ksiądz d’Areynes.
— Kupił za pieniądze świadectwo dwóch doktorów tak podłych jak on sam, którzy podpisali rozkaz zawiezienia jej do domu waryatów, słowem za grubą zapłatą wydali fałszywe świadactwo.
— Fałszywe?
— Tak, podwójnie fałszywe, bo zapisali ją w Zakładzie pod przybranym nazwiskiem z obawy, aby się zbrodnia nie wydała.
— Jakaż kryminalistyczna kombinacya! Przyjechałeś więc do Paryża, ażeby czuwać z oddalenia po nad pałacem przy ulicy Vaugirard?
— Tak.
— W jakim celu ten nadzór? skoro tam niema już Maryi-Blanki?
— Ponieważ muszę dowiedzieć, kto jest ta młoda dziewczyna, ten jej żywy obraz, która ją zastępuje i odegrywa jej rolę.
[ 157 ] Ksiądz Raul wlepił w Lucyana spojrzenie pełne przerażenia.
— Dziewczyna więc jakaś zastępuje Maryę-Blankę przy jej ojcu? — zawołał.
— Tak, dziewczę w tym samym wieku jak moja narzeczona, której podobieństwo do tamtej jest tak uderzającem, żem się omylił spotkawszy ją w kościele św. Sulpicyusza, dokąd przyszła wraz ze swą pokojówką.
— Rozmawiałeś z nią?
— Rozmawiałem.
— Cóż odpowiedziała?
— Żem się pomylił i że ona wcale mnie niezna.
— Może być, iż w rzeczy samej dałeś się. owładnąć złudzeniem?
— Nigdy! Każdy inny w moim miejscu mógłby się równie pomylić, ponieważ to dziewczę posiada też same rysy twarzy, to spojrzenie, ten głos i ruchy co Marya-Blanka.
— I mieszka przy ulicy Vaugirard, u Gilberta Rollin?
— Tak, gdzie uchodzi za jego córkę.
— Ksiądz d’Areynes zadumał głęboko.
Przypomniał sobie o wrażeniu wywartem przed kilkoma miesiącami na Joannie Rivat, gdy ujrzała Maryę-Blankę i cała owa zagadka zdawała mu się być blizką rozwiązania.
Otworzył usta, pragnąc przemówić, ale nie zostawiono na to mu czasu.
Zabrzmiał dzwonek w przedpokoju.
— Zobacz kto dzwoni, mój Rajmundzie — rzekł do Lotaryńczyka, który wyszedłszy wrócił za chwilę wprowadzając znanego nam notaryusza Henryki.
— Witaj! mój przyjacielu! — zawołał ksiądz Raul. — Mocno się cieszę żeś przyszedł.
— I ja się cieszę znalazłszy księdza w dobrym stanie zdrowia — odrzekł przybyły — ponieważ to o czem chce pomówić jest rzeczą nader ważną.
— A zatem, mów prędko.
— Co przewidywaliśmy i czego się obawialiśmy właśnie nastąpiło.
Lucyan spojrzał znacząco na księdza d’Areynes.
[ 158 ] — O cóż wiec chodzi? — zapytał tenże.
— O małżeństwo panny Maryi-Blanki.
Ksiądz wraz z Lucyanem zadrżeli oba, usłyszawszy te wiadomość tak niespodziewanie.
— O małżeństwo Blanki? — powtórzył jałmużnik.
— Tak. Pan Rollin pragnie zanurzyć rękę w dochodach swej żony i udzielić pełnomocnictwo swemu przyszłemu zięciowi co do użytkowania z majątku nieboszczyka hrabiego Emanuela. Otóż rozumiecie dobrze wraz zemną, iż przygotowania ku temu są już poczynione, i zięć podzieli się majątkiem z swym teściem.
— Tak, to prawdopodobne, a nawet pewne — rzekł ksiądz d’Areynes.
— Nie wszystko to jeszcze...
— Jakto... jeszcze coś innego?
— Przypominamy sobie groźbę Gilberta, że będzie się starał za pomocą zięcia unieważnić testament pana d’Areyne?
— Na to my nic poradzić nie jesteśmy wstanie.
Notaryusz spojrzał zdumiony na wikarego. Dla czego ten spokój? taka obojętność co do sprawy, którą on brał tak gorąco do serca?
Ksiądz odgadywał jego myśli, lecz wytknął sobie drogę postępowania, a chwila do wyjaśnień z jego strony jeszcze nienadeszła.
— Jest żeś pan pewnym? — zapytał — że to małżeństw postanowionem zostało?
— Niezbicie pewnym. Pierwsza zapowiedź opublikowaną została w merostwie szóstego okręgu i zarazem w Niedzielę, w kościele św. Sulpicyusza. Zresztą jeden z kolegów przyszedł do mnie, jako do notaryusza rodziny d’Areynes, prosząc ażebym mu zredagował kontrakt małżeństwa zawartego pod regułą rozdziału majątkowego, jak to zastrzega jeden z paragrafów testamentowych.
— Chcą go pozornie niby uszanować: zanim się rzucą na niego.
— Kiedy ma być podpisany kontrakt tego małżeństwa?
— W ciągu dni czterech, to znaczy w przyszłą Sobotę.
— O godzinie?
[ 159 ] — O dziesiątej wieczorem, po obiedzie odbytym u Rollin wobec notaryusza i świadków.
— Nie wymieniłeś nam pan jeszcze nazwiska narzeczonego?
— Jest to wicehrabia. Jerzy de Grancey.
Głuchy okrzyk zgrozy, wyrwał się jednocześnie z ust kśiędza d’Areynes i Lucyana.
— Znacie więc panowie wicehrabiego de Grancey? — pytał notaryusz.
— Zacny ród... stara szlachta — ciągnął dalej notaryusz. — Jego cała rodzina wymarła, jak świadczą jego familijne dowody jakie mam w swym ręku. Wicehrabia jest ostatnim potomkiem swej rasy.
Ksiądz Raul popadł w zadumu.
— Jak dawno widziałeś pan Maryę-Blankę? — zapytał po chwili.
— Widziałem ją wczoraj.
— Jestże zadowoloną ze swego blizkiego małżeństwa?
— Nie wydała mi się smutną, bynajmniej.
— Nie zauważyłeś pan w niej żadnej zmiany?
— Żadnej.
— Skoro tak, mój dobry przyjacielu niemam prawa przeszkadzać temu małżeństwu. Układaj swój kontrakt. Stanie się co się stać miało. Bóg jest jedynym panem i władcą naszego przeznaczenia.
Notaryusz pożegnawszy się, odszedł, niepojmując tego dziwnego usposobienia księdza d’Areynes.
Dwaj mężczyźni zostawszy sami, spojrzeli na siebie wzajem.
— To szczyt nikczemności i zbrodni! nieprawdaż mój chłopcze? — zaczął ksiądz Raul.
— Tak, szczyt podłości i hańby! — odrzekł Lucyan. — Gdzie on1 jednak odnaleźli tę dziewczynę, która będąc tak podobną do Maryi-Blanki oszukuje świat cały?
— Cierpliwości Lucyanie!... cierpliwości synu!... zkąd ją odnaleźć, wkrótce się dowiemy, bądź co bądź jednak masz dowód energicznego oporu ze strony twojej narzeczonej, prawdziwej Maryi-Blanki, przeciw brutalnej woli Gilberta Rollin. Była ona im zaporą, zgładzić więc ją posta[ 160 ]nowili. Zatruto nieszczęśliwe to dziewczę i wysłano ją na śmierć pod fałszywym nazwiskiem do domu waryatów, aby tym sposobem zatrzeć wszelkie ślady, popełnionej zbrodni To potworne!... haniebne!... Lecz cierpliwości. Zbliża się
chwila, gdzie sprawiedliwość wymierzoną zostanie!
— I bez litości... wszak prawda?
— Tak, bez miłosierdzia!
Dźwięk dzwonka dał się słyszeć powtórnie od strony przedpokoju i Rajmund Schloss ukazał się z rozpromieniona twarzą.
— Księże jałmużniku — rzekł — przyszła Joanna Rivat i chce widzieć się z wami.
— A! Bóg ja widocznie nam zsyła — zawołał ksiądz Raul. — Niech wejdzie wejdzie, wprowadź ja coprędzej!
Ukazała się Joanna chwiejąca, blada, wychudzona, z głowa obłożona bandażami dla uchronienia od zimna świeżo zagojonej rany.
Rzuciwszy się do stóp księdza, jąkała jakieś niezrozumiałe słowa.
Wziąwszy ją za rękę, kapłan, podniósł z lekka.
— Moja poczciwa Joanno... moje kochane dziecko — przemówił tkliwie — o jakże dawno niewidzieliśmy się z sobą. Posełałem Rajmunda na ulicę Feron, aby się dowiedział co się z tobą dzieje? Czyżeś była chorą? lub może raniona?
— Tak jak ty księże wikary, omal nie umarłam. Zostałam tak jak ty księże jałmużniku zamordowaną!
— Zamordowaną? — krzyknęli razem, ksiądz d’Areynes z Lucyanem.
— Tak.
— Przez kogo?
— Przez Serwacego Duplata.
— Przez Duplatą? A więc ten człowiek żyje?
— Któż inny jak nie on potrafiłby mnie wciągnąć w zasadzkę. Któż inny miałby interes w zgładzeniu mnie ze świata?
— Opowiedz-że nam szczegóły tego potwornego czynu?
Joanna, rozpoczęła opowiadanie, powiadamiając jak mu mówiła, o swoich córkach obiecując mu nagrodę gdyby je [ 161 ]odnalazł, jak wyprowadził ją z mieszkania nad brzeg rzeki, gdzie omal nie zginęła pod uderzeniem pałki zbrodniarza.
— Biedna... biedna matko! o jakże Bóg cudownie cię ocalił! — mówił ksiądz Raul.
Żebraczka z pod św. Sulpicyusza opowiadała nowe szczegóły szlochając.
— Ach! ci nędznicy! — mówiła — niepoprzestając na popełnionej zbrodni, zabrali mi dziewczę, które mnie poznało i kochało tak jak własną matkę! Za powrotem znalazłam opróżnione mieszkanie. Biedne to dziewczę znikło i nikt nie wie co się z nią stało. Zabili ją napewno, jak mnie chcieli zabić!
Ksiądz d’Areynes z Lucyanem słuchali opowiadania wdowy ze wzrastającem wzruszeniem, drżąc z przejęcia i zgrozy.
— Ale o jakim dziewczęciu mówisz Joanno? — pytał ksiądz d’Areynes przewidując naprzód jaką otrzyma odpowiedź.
— O kim mówię? o Róży, tej młodej infirmerce, która mnie pielęgnowała w Przytułku dla obłąkanych właśnie, która mnie tyle kochała, że ztamtąd uciekła i przyjechała do Paryża. I zabrali mi ją ci niecni zbrodniarze, zabrali i zabili!
Ciemności rozpraszały się szybko w umyśle księdza d’Areynes, podejrzenia przybierały ścisłą formę prawdy.
Lucyan wstrząśniony do szpiku kości zaczął również widzieć prawdę.
— Nie jestże to toż samo dziewczę, które jest podobnem do córki pani Rollin, iż dnia pewnego pomyliła się w kościele biorąc ją za tamtą?
— Tak, księże jałmużniku.
— Nieznasz jej innego nazwiska jak tylko Róża.
— Jest to jedyne jakie posiada?
— Zatem jest ona znalezionem dzieckiem.
— Tak i przedstawiona w merostwie dnia 28 Maja 1871 roku.
— Przez kogo?
[ 162 ] — Przez Juljana Servaize.
— Juljan Servaize? — zawołał, ksiądz żywo.
— Który ja otrzymał z rak konającej matki na bruku ulicy la Roquette.
— Ależ! — zawołał Schloss — to jest taż sama dziewczyna jaka zapisano w księgach stanu cywilnego tegoż samego dnia co Maryę-Blankę, córkę pani Rollin.
Ksiądz d’Areynes znaczącym spojrzeniem nakazał milczenie Lotaryńczykowi.
— Joanno! — rzekł potem poważnie — mówiłem ci nieraz: „Pokładaj w Bogu nadzieję”! Dziś mówię: „Bóg ulitował się nad tobą i spełni twoje błagania”.
— Bóg ulitował się nademną? — powtarzała Joanna — i spełni me prośby? Ależ natenczas moje dzieci?... Bóg je wiec powróci?
— Tak, odda je tobie.
— Wkrótce?
— Niezadługo.
Joanna oszołomiona, radośnie krzyknęła:
— Jestże to prawda? — jakała. — Mogęż temu wierzyć?
— Możesz, i powinnaś.
— Zobaczę więc moje córki? Znajdę je? Uściskam?...
— Obiecuję ci to napewno! Wracaj do siebie biedna matko, niewychodź dopóki Rajmund Schloss nie przyjdzie, ażeby ciebie do mnie tu przyprowadzić. Idź! ty nieszczęsna, która tyle wypłakałaś i przecierpiałaś. Ukończyły się twoje cierpienia, łzy przestana płynąć! Idź! my nad tobą czuwać będziemy.
Z sercem przepełnionem radością Joanna ucałowawszy ręce księdza, wyszła na ulice Feron.
— Odnalazłeś więc opiekunie rozwiązanie zagadki? — rzekł Lucyan do jałmużnika.
— Tak, odnalazłem. Światło zabłysło! Jest ono olśniewającem. Serwacy Duplat był wspólnikiem wszystkich zbrodni Gilberta przez ciąg lat dziewiętnastu. Przeszłość nie ma dla mnie teraz tajemnic! Dziecię Henryki zmarło
po narodzeniu i ażeby zaś odziedziczyć majątek po hrabim Emanuelu potrzeba było żyjacego dziecka. Duplat ukradł więc dwie bliźniaczki Joanny i jedną z nich sprzedał Rol[ 163 ]lin’owi, a druga oddał do Przytułku dla sierot. Tą drugą jest Róża, która dziś uchodzi za Maryę-Blankę swą siostrę, a obie są córkami Joanny Rivat!... Dowody na to odnajdziemy.
— odnajdziemy księże jałmużniku twojego mordercę! — dodał Rajmund Schloss.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |