Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Lucyan de Kernoël wyjechał z Joigny wieczorem, a gdy wysiadł na stacyi w Paryżu, spóźniona pora niepzwoliła mu już dnia tego pójść na ulicę des Tournelles dowiedzieć się o stanie zdrowia jałmużnika z la Roquette.
Ulokował się w hotelu w okolicach Bastylii, ażeby być w pobliżu mieszkania księdza, z którym co rychlej widzieć pragnął.
Powróćmy jednak do Joanny Rivat.
Rany zadane w głowę, leczą się prędko, jeżeli nie są śmiertelne.
To zdanie stwierdzone wielokroć razy doświadczenie i teraz prawdziwem się okazało w okolicznościach dotyczących tej biednej ocalonej przez rvbaków, złożonej w poblizkiej oberży.
[ 151 ] Dzięki staraniom, jakiemi ją otoczyła rodzina Lerat’ów i rozumne leczenie doktora Ringaut, „Zebraczka od świętego Sulpicyusza'Ż“ wyszła z niebezpieczeństwa.
Skoro tylko odzyskała przytomność i mogła zebrać myśli w swej osłabionej głowie, przypomniała sobie wszelkie szczegóły przeszłości, dziwiąc się zarazem, że ocaloną została i otoczoną zacnemi ludźmi, jakich wcale nie znała.
Zaczęła ich rozpytywać.
W kilku słowach powiadomiono ją, w jak cudowny sposób uratowaną została.
Pomyślała natenczas o mniemanym merze z Charetraite, o Serwacym Duplat, o swoich dzieciach i o Róży.
Zaczęła rozpytywać dalej, ale jej nie odpowiadano.
Sędzia śledczy z Molun, dowiedziawszy się od doktora Ringaut, że raniona była wstanie udzielić mu niektórych szczegółów, pośpieszył do Cave wraz z pisarzem.
Krótkiem było opowiadanie Joanny.
Mer z Charetraite przyszedł do niej w Paryżu na ulice Feron, aby ją zaprowadzić do umierającego Duplat’a, który chciał wskazać jej miejsce, gdzie odnajdzie swoje dziedzi jakie jej wykradł przed osiemnastoma laty.
Gdy szła nad brzegiem rzeki ze swoim przewodnikiem, jakiś człowiek postępujący przed nimi, uderzył ją silnie laską w głowę, tak iż omdlała i nie obudziła się, aż w łóżku w którym się znajduje obecnie.
Wszystko to było prawdą, lecz obudziło w sędzim podejrzenia, co do tej prawdy właśnie, będąc podobnem do jakiegoś romansu wyciętego z feljetonu.
A jednak biedna kobieta nie była obłąkaną, odpowiadała przytomnie na zadawane sobie pytania i w jednym z tychże wymieniła nazwisko księdza d’Areynes jako swojego opiekuna.
— Jałmużnik z la Roquette? — pytał sędzia.
— Tak panie.
— Pani więc niewiesz, że ksiądz d’Areynes został zamordowanym?
Joanna krzyknęła przerażona.
— Czy odnaleziono morderców? — pytała.
— Dotąd nie jeszcze.
[ 152 ] — A więc upewniam pana, że jego zabójcy są i mojemi zarazem. Ksiądz d’Areynes wiedział, że Serwacy Duplat wykradł mi dzieci i sądził wraz zemną, iż ten człowiek zmarł już oddawna.
Całe to opowiadanie stawało się coraz bardziej niezrozumiałem dla sędziego.
Nazajutrz, Joanna Rivat została stawioną wobec prawdziwego mera z Charetraite, starego wieśniaka, który nigdy w życiu nie słyszał o żadnym Serwacym Duplat i raz tylko jeden był w Paryżu przed dwudziestu pięcioma laty.
Joanna nieznając go, rzecz prosta poznać nie mogła.
Z tego wszystkiego wynikło jasno, że aby tę nieszczęśliwą kobietę wciągnąć w zasadzkę, bandyci ułożyli bardzo zręczną bajkę.
Gdzie jednak szukać owych morderców?
Joanna z pośród nich znała tylko nazwisko, Serwacego Duplat’a, lecz czy ten człowiek żył jeszcze?
Sąd w Melun zażądał w tym względzie objaśnień z Paryża.
Rekonwalescentce pozwolono wracać do swego mieszkania z warunkiem, ażeby była gotową się stawić i odpowiadać na każde sądowe wezwanie.
Gdy wszakże wykradziono jej z kieszeni wszystkie pieniądze jakie posiadała, a tym sposobem znalazła się na raz bez grosza, sędzia dał jej od siebie dwadzieścia franków i kazał sowicie wynagrodzić braci Lerat.
Doktór Ringaud niechciał przyjąć żadnego honorarium.
Nadszedł dzień 9 Stycznia.
Joanna czując powracające swe siły, postanowiła wyjechać nazajutrz.
Na cztery dni przedtem, napisała list do Róży, na ulice Feron. Nie odbierając żadnej odpowiedzi, zaczęła się mocno niepokoić.
Nazajutrz, równo ze dniem wyjechała z oberży, a po południu przybyła do Paryża.
∗ ∗
∗ |
Tego dnia obadwaj odchodząc stwierdzili, że uzdrowienie już nastąpiło.
Kazał sobie podać Rajmundowi Schloss księgę złożoną u odźwiernego domu, w jakiej zapisywali się przychodzący odwiedzać byłego wikarego znani i nieznani przyjaciele podczas jego choroby.
Siedząc na fotelu, przy stoliku. obłożony poduszkami ksiądz Raul, zaczął czytać zwolna uważnie na tych kartach zapisane nazwiska.
Znalazł wiele zasłyszanych po raz pierwszy, inne znane mu były oddawna.
Znajdowało się tam cale wyższe duchowieństwo Paryza i uwolnieni więźniowie z Grande Roquette, jakim udzielał pociech religijnych i pomocy, a także ojcowie rodzin podźwigniętych przezeń z nędzy i rozpaczy, jakie prowadzą do zbrodni i samobójstwa.
Nagle ksiądz d’Areynes drgnął jak gdyby tknięty iskrą elektryczną. Przeczytał bowiem nazwisko Gilberta Rollin.
Zmarszczył czoło, bolesna myśl ścisnęła mu serce. Odegnawszy ją czytał dalej:
Pod podpisem Gilberta, widniało nazwisko: Wicehrabia Jerzy de Grancey.
Daremnie jednak ksiądz szukał w pamięci. Nic ona mu nieprzywodziła.
— Nieznany! — wyszepnął.
Wyczytał następnie:
— Ksiądz Libert.
Drugi nieznany dla niego.
Trzej owi nędznicy mieli bezczelność zapisać się w mieszkaniu swojej ofiary, o której śmierć przyszli się dowiedzieć.
Ksiądz d’Areynes szukał nazwiska Joanny Rivat, ale jej nieznalazł.
— Dla czego nie przyszła? — zapytywał siebie, a w tem pytaniu było więcej zdumienia niż niepokoju, ponieważ wie[ 154 ]dział, że ta nieszczęśliwa nie była niewdzięczną, ani też mogła o nim zapomnieć.
Zamyślał posłać Rajmunda Schloss na ulicę Feron, gdy właśnie Lotaryńczyk ukazał się — we drzwiach.
— Cóż tam nowego Rajmundzie? — zapytał.
— Lucyan Kernoël oczekuje w drugim pokoju i pragnie się widzieć.
— Lucyan?... tu... w Paryżu? A przyprowadźże go coprędzej! Młodzieniec wbiegł z pośpiechem wraz z Rajmundem.
— Ach! żyje ksiądz!... żyje! Bogu niech będą dzięki! — wołał ściskając serdecznie rękę jałmużnika.
— Tak, moje dziecię, żyje i uleczony poraź drugi w ciągu lat osiemnastu. Bóg niechce mnie jeszcze powołać do siebie.
— A zabójcy?
— Na co ich szukać, skoro gdyby ich znaleziono, trzebaby ich ukarać.
— To za wiele litości!...
— Nie! ponieważ takim jest prawo Chrystusa, który przebaczył swym katom. Nie mówmy jednak o mnie, ale o tobie mój chłopcze. Zkąd się tu wziąłeś? dla czego wróciłeś tak prędko od doktora Giroux.
— Ażeby czuwać w Paryżu nad domem zbrodni.
— Otóż odpowiedź melodramatyczna, której nierozumiem.
— Ponieważ niewiesz o niczem opiekunie.
— Powiadom mnie zatem.
Lucyan siadł obok księdza
— Mój ty najlepszy przyjacielu, mój drogi ojcze — zaczął ściskając mu rękę — wyjaśnię ci wszystko jeżeli mnie upewnisz, że cokolwiek bądź byś usłyszał pozostaniesz spokojnym i że to wzruszenie wywołane opowiadaniem niezaszkodzi twojemu zdrowiu.
— Możesz mówić bez obawy — ksiądz odrzekł. — Jakkolwiek strasznemi byłyby te odkrycia, wysłucham je bez zdumienia! Jestem na. wszystko przygotowanym. Ten dom, o którym mówisz „Dom zbrodni“, gdzie on się znajduje? [ 155 ] — Pzy ulicy Vaugirard.
— Spodziewałem się tego — rzekł smutno kapłan. — Wszak chodzi tu o Gilberta Rollin, nieprawda??
— Tak.
— Oddawna go już osądziłem. Nic z jego strony zadziwić mnie nie zdoła.
— Jakiekolwiek bądź byłoby moje oskarżenie?
— Nawet najbardziej upadlające.
— A gdybym dowiódł, że Rollin jest trucicielem?
— Nawet i to! Powiedziałem kiedyś temu człowiekowi, który mnie wypędzał z domu swej żony: Zobaczymy się jeszcze!... Zabaczymy w la Roquette! I nie były to próżne słowa z mej strony! A teraz przystępujmy do rzeczy. Cóż się dzieje na ulicy Vaugirard?
— Powiadomiłem cię przed miesiącem opiekunie, że Rollin wyjechał nagle z Paryża na południe Francyi z chora Maryą-Blanką.
— Tak, i zdawało się to być naturalnem.
— Otóż czy wiesz kogo znalazłem w Domu zdrowia za moim przybyciem przed kilkoma dniami do Joigny?
— Kogo?
— Maryę-Blankę.
Nerwowe drżenie wstrząsnęło ciałem księdza d’Areynes.
— Maryę-Blankę? — powtórzył złamanym głosem, podczas gdy Rajmund zaniepokojony przybiegł, ażeby go podtrzymać w razie potrzeby.
— Tak mówił Lucyan. — Maryę-Blankę na wpół umarłą, bez mowy, bez myśli. Marye-Blanke, której nikczemna ręka dawała Belladonę. aby z niej zrobić waryatkę. Mary-ęBlankę, którą doktór Giroux ocalić postanowił nieprzyjąwszy wspólnictwa w tej naprzód ułożonej zbrodni.
— Boże! mój Boże! — jąkał ksiądz Raul zbladłszy jak posąg podczas, gdy pot kroplami spływał mu po twarzy.
Rajmund pośpieszył z udzieleniem osłabionemu wzmacniającego lekarstwa.
— A więc to Gilbert odwiózł Maryę-Blankę do domu obłąkanych? — pytał ksiądz d’Areynes.
— Nie! Odwiózł ją jeden z jego wspólników.
[ 156 ] — Kto taki?
— Galernik uwolniony z Numei.
— Jego nazwisko!... powiedz mi jego nazwisko!
— Gaston Deprèty, były pomocnik adwokata, noszący dziś ukradziony tutuł wicehrabiego de Grancey.
Ksiądz d’Areynes przypomniał sobie, iż czytał to nazwisko w księdze odwiedzających pod podpisem męża Henryki.
— Jerzy de Grancey? — rzekł — ułaskawiony galernik, wspólnik Gilberta Rollin?
— Tak
— Jestżeś tego pewnym?
— Tak, jak tu siedzę w tej chwili przy tobie opiekunie!
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |