Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom IV/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Po chwili milczenia ksiądz zapytał:
— No, ale jako krewny, mam prawo być członkiem rady familijnej?
[ 46 ] — Naturalnie, lecz nie radze księdzu z niego korzystać.
— Dla czego?
— Bo mając większość przeciwko sobie nic ksiądz nie zrobi. Niech ksiądz czuwa zdala nad panną Blanką i nie mięsza się bynajmniej do intryg jej ojca.
— Henryka wpadła w obłąkanie z jego tylko winy.
— A to jakim sposobem.
— Umyślnie wywołał scenę gwałtowną z żoną, wiedząc, że mocniejsze wzruszenie może doprowadzić ją do utraty zmysłów. Widoczne tu działanie rozmyślne, z ukartonowanym wprzód planem. Ach! co za nikczemnik! Zabił hrabiego d’Areynes i pozbawił rozumu Henrykę. Popełnia bezkarnie jedną zbrodnię po drugiej i drwi sobie z prawa. Ale Bóg go może kiedyś powstrzyma!
Ksiądz był wzburzony, gniew tryskał mu z oczu.
— Niech ksiądz uspokoi się — mitygował notaryusz.
— Jak ja mam się uspokoić — odrzekł ksiądz d’Areynes — gdy widzę, że Marja-Blanka pozostaje pod władzą tego człowieka, który postanowił poświęcić ją gwoli własnego interesu. Powiedz mi pan co ja mam robić, a poruszę wszystkie stosunki, użyje całego wpływu mego.
— Niestety! ani wpływy pańskie, ani stosunki nic nie pomogą przeciwko prawu. Gilbert Rollin jest ojcem i opiekunem prawnym, dopóki więc sądownie nie będzie uznany za niegodnego, dopóty prawa jego będą miały moc niewzruszoną.
— I to ma być prawem, ależ to niesprawiedliwie.
— Często tak bywa, Dura lex sed lex. Należy czekać i czuwać.
— A przedewszystkiem prosić o pomoc Boga, skoro ludzie są bezsilnymi wobec takiej niegodziwości.
Opuszczamy kancelaryę notaryusza i proszę czytelników udać się z nami do pałacu przy ulicy Vaugiraud.
Punkt o godzinie czwartej, gdy już zapadał zmrok, na dziedziniec pałacowy wjechała kareta, z której wysiadł doktór Germain i Lucyan.
Lekarze udali się do pokoju Henryki, którą zostawili nieruchomie siedzącą w fotelu, jak gdyby zahypnotyzowaną światłem stojącej obok niej lampy.
— Skorzystamy z tego odrętwienia, — rzekł stary [ 47 ]praktyk. — Paroksyzm utrudniłby nam wyjazd. Czy może pan z nami jechać — dodał, zwracając się do Gilberta.
— Służę panom.
— Czy panna Blanka wie, że matka jej ma opuścić ten dom?
Niemówiłem jej o tem, gdyż bałem się, by pożegnanie nie wywołało u chorej paroksyzmu.
— Może to i lepiej — szepnął doktor.
Poczem. ująwszy ręce Henryki, rzekł przekonywająco, głosem życzliwym.
— Niech pani idzie z nami, zawieziemy ją do domu życzliwego, przyjacielskiego, gdzie znajdzie pani spokój i codziennie będzie mogła uścisnąć swą córkę.
Gdy doktór wymawiał te słowa Blanka weszła do pokoju.
Dziewczyna, usłyszawszy turkot powozu w dziedzińcu i zobaczywszy z niego wysiadających lekarzy domyśliła się celu ich przybycia i przestraszona pobiegła do pokoju matki.
— Więc panowie uprowadzacie mi moją matkę — zawołała.
Wejście jej zmięszało lekarzy, Gilbert zaś rozgniewał się.
— Moje dziecko — rzekł lekarz — spełniamy obowiązek dla nas samych smutny, więc nie przeszkadzaj nam swemi łzami. Wiem dobrze, że jestem waszym szczerym przyjacielem, więc nie powinnaś wątpić, że działamy w interesie twej biednej matki.
— Dokąd panowie chcecie ją zawieźć — pytała tłumiąc łkanie.
— Do domu zdrowia.
— Więc i ja pójdę, nie opuszczę swej matki.
— To rzecz niemożliwa — odrzekł lekarz.
— Dla czego.
— Gdyż dyrektor domu zdrowia nie przyjmie cię.
— Ja nieopuszczę jej — wołała Blanka, biorąc ręce matki i przyciskając je do serca. — Mamo! mamo! — wołała — słuchaj mnie, zrozumiej mnie. Powiedz im, że ja prędzej wyleczę ciebie, powrócę ci pamięć.
Henryka, jak martwa, patrzała przed siebie.
[ 48 ] — Blanko droga — rzekł Lucyan pocichu — niepotrzebnie dręczysz się. Pozwól nam działać i miej ufność w Bogu.
Głos Lucyana dodał Blance odwagi.
— Masz pan słuszność. Należy poddać się.
Doktor Germain pomógł Henryce powstać z fotela, Blanka ucałowała jej ręce i głowę i w kilka minut Henryka opuściła pałac.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |