Jump to content

Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXVI

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 162 ]
XXVI.

 — Czy w rzeczy samej dłużnym ci jest tak wielką sumę ten jakiś twój znajomy? — zapytała Palmira.
 — Tak — odrzekł Serwacy — winien mi jest ją co do grosza.
 — W jaki sposób to być może? Pożyczyć mu jej niemogłeś, niemając nigdy pieniędzy.
 — Jest to zapłata za wyświadczoną mu przezemnie przysługę, jedną z tych usług, jakich niemożna nigdy dość drogo opłacić.
 — Jeżeli twój dłużnik jest honorowym człowiekiem, to pomimo, iż niemasz w ręku jego wekslów powinien ci zaproponować ustępstwo i jakim mówiłeś i jakie gotów jesteś uczynić. Niech ci da cośkolwiek. Jeżeli zaś jest łotrem nie będzie się żenował i wyrzuci cię za drzwi.
 — Gdyby chciał coś podobnego uczynić, zmuszę go zapłacenia, mam na to sposób.
 — Istnieje jakaś tajemnica pomiędzy wami.
 — Tak.
 — Ważna tajemnica?
 — Nie inaczej.
 — Mogąca tamtego skompromitować?
 — Ma się rozumieć.
 — Użyj jej, aby go zmusić do zapłacenia. Gdzie mieszka ta osobistość?
[ 163 ] — Mieszka zapewne w Paryżu; zresztą, odnajdę go gdziekolwiek by on był, jeżeli mi przyjdziesz z pomocą jak obiecałaś przed chwila.
 — Nie cofam mojego przyrzeczenia, lecz jak to uczynić?
 — Pojmujesz, iż dla wyszukania tego człowieka i traktowania z nim, muszę pozostać w Paryżu.
 — Lecz nieszczęśliwy niezapominaj żeś został z kraju wygnanym, że pobyt tu jest ci wzbronionym. Przyaresztują cię napewno!
 — Od ciebie zależy ażebym nie był narażony na niebezpieczeństwo. Zmienię nazwisko i pozwolisz mi zamieszkać w swoim hotelu. Nie dam ci żadnego powodu do kłopotów i zmartwień. Zresztą, skoro zostanę zapisany pod fałszywym nazwiskiem, niebędziesz odpowiedzialną w żadnym razie za to coby uczynił Serwacy Duplat.
 — Powinieneś mi złożyć papiery, dla wciągnięcia ich w księgi meldunkowe — odpowiedziała Palmira.
 — A znajdzież na to sposób, gdy zechcesz.
 — A gdy nadejdzie inspektor policyi i zacznie przewracać w moich księgach?
 — Gdy się jest ładna, tak jak ty jesteś, inspektor ślepnie na wszystko.
 Palmira lubiła zawsze pochlebstwa. Mimo że ono pochodziło od brudnego i zestarzałego Duplat’a uśmiechnęła się mile.
 — No! dobrze... dobrze... mój stary! — odpowiedziała. — Muszę jak niegdyś zadość uczynić twej prośbie. Zapiszę cię pod przybranym nazwiskiem. Będziesz tu mieszkał jako mój dawny przyjaciel z prowincyi i będziesz jadał wraz z nami, jeśli ci się to podoba?
 — Czy mi się to podoba? — wykrzyknął Duplat z uczuciem wdzięczności. — Niema drugiej tak zacnej istoty jak ty na świecie! O jakże bym rad cię uścisnąć!
 Wdowa Potonnier wybuchnęła śmiechem, a wyciągnąwszy ręce, usunęła od siebie Duplat’a.
 Uściśniesz mnie — rzekła — skoro się ogolisz, włosy obetniesz i wymyjesz się mydłem, skoro niebędziesz wyglądał na żebraka, jak teraz. Idź mi natychmiast bez straty czasu i kup sobie bieliznę i ubranie.
[ 164 ] — Lecz za co?... za co? — jąkał żałośnie były komunista.
 — Za to! — odparła wdowa otwierając szafkę, a wydobywszy z niej banknot pięćset frankowy podała go Serwacemu dodając:
 — Zmień to... i kup sobie wszystko co trzeba. Oddasz mi skoro odbierzesz swoją należytość od tego człowieka.
 — A jeżeli on mi nie zapłaci?
 — Ha! to mi nie oddasz, ot! wszystko!
 — Ach! zacna.... zacna kobieto! — szeptal Duplat ze łzami w oczach.
 — No! teraz w drogę, mój stary! mówiła Palmira. — Idź się przyodziej i wracaj. Śniadanie jadamy tu o dwunastej. Staraj się przyjść punktualnie, a nie zrób wstydu swojej gospodyni.
 — Będę się starał!
 — Ale! powiedz mi jakie chcesz przybrać nazwisko, bo ja je wpiszę natychmiast do książki.
 — Wpisz, Juljan Serwaize.
 — Urodzony?
 — Gdzie zechcesz.
 — Zrozumiałam. Uciekaj teraz.
 Tu rozłączyli się z sobą. Palmira ażeby dojrzeć służby w restauracyi, Serwacy, ażeby się uporządkować, ogolić i wymyć.
 Był przekonany, że skoro jego dawna kochanka go niepoznała, to i w owej dzielnicy miasta, w której niegdyś tak długo zamieszkiwał nikt go również nie pozna.
 Szedł więc śmiało bulwarem Woltera, ulicą la Roquette i skierował się na plac Bastylii.
 Zamiarem jego było pójść do wielkich składów ubrania, ażeby tam kupić wszystko, czego mu było potrzeba, a oszczędzić sobie chodzenia po oddzielnych sklepach.
 Jakież zmiany dostrzegł na ulicach od lat siedemnastu! Zaledwie rozpoznać je mógł teraz.
 Na placu Bastylii i rogu ulicy świętego Antoniego, dostrzegł wielki skład konfekcyi, jakiego nie zauważył, idac z Champigny dnia poprzedniego.
[ 165 ] — Doskonale! — pomyślał — nie będę potrzebował chodzić dalej.
 Wszedł, zażądał ubrania i kupił sobie garnitur granatowy, oraz letnie okrycie tegoż samego koloru.
 Następnie, kupił sobie obuwie, bieliznę i u kapelusznika miękki czarny kapelusz.
 Te rozmaite sprawunki zapakowane razem przedstawiały wartość dwustu jedenastu franków.
 Obok tego wielkiego magazynu ubrań, znajdował się sklep fryzjerski. Wszedł tamże.
 — Włosy i broda! — rzekł, siadając naprzeciw zwierciadła.
 I położył swój pakiet na krześle.
 — Wąsy proszę mi pozostawić — dodał.
 Operacya trwała około pół godziny, poczem stwierdził z zadowoleniem, iż całkiem inaczej wygląda niż przed tem.
 Fryzjer sprzedawał także perfumy.
 Duplat kazał dać sobie pachnącego mydła i udał się do kąpielowego zakładu, gdzie obmył się, wykąpał, czego zaiste od dawna potrzeba mu było.
 Po wyjściu z kąpieli, uczuł się lekkim, silniejszym, zniknęło znużenie jakie dręczyło go od dni kilku.
 Przebrał się od stóp do głowy, a zawinąwszy w pakiet stare łachmany, zadzwonił na chłopca posługującego.
 Chłopiec spojrzawszy na niego, stanął jak wryty.
 — Nie!... nie... nieomyliłeś się — rzekł Duplat z uśmiechem. Przywdziałem tylko inną skórę. Tu leży zawinięte stare ubranie, zrób z niem co ci się podoba.
 I zabrawszy resztę sprawunków wyszedł udając się na ulice des Boulets.
 Dochodziła właśnie dwunasta.
 Palmira królowała za swoim kontuarem na sali restauracyjnej, rozmawiając z gośćmi siedzącemi przy stołach.
 Spostrzegłszy wchodzącego Duplat’a, niemogła powstrzymać gestu radosnego zdumienia.
 — Nie źle on jeszcze wygląda! — pomyślała.
 — Stawiasz się punktualnie, po wojskowemu, mój przyjacielu — głośno zagadnęła — a potem: Ponieważ dawno niewidzieliśmy się z sobą, pozwolę ażebyś mnie uściskał.
[ 166 ] Tu pochyliła się ku Serwacemu, szepcąc mu na ucho te słowa:
 — Oznajmiłam wszystkim o przybyciu z prowincyi pana Juljana Servaize, przyjaciela niegdyś mojego męża.
 — To dobrze! — odrzekł.
 — Józefino! — rzekła do posługującej na sali dziewczyny — zanieś ten pakiet do pokoju przygotowanego dla pana Servaize, pod pierwszym numerem.
 Służąca spełniła polecenie, a za chwilę potem Palmira zasiadła z Duplat’em do stołu.
 Od czasu ostatnich dni Kommuny, to jest od lat siedemnastu, Serwacy nie jadł uczty tak wspaniałej.
 Po ukończonym śniadaniu, dawni kochankowie zamienili z sobą cicho słów kilka.
 — Nie można zasypiać — mówił Serwacy — rozpocznę poszukiwania mojego dłużnika.
 — Tylko bez głupstw i uniesień — dodała Palmira. — Strzeż się skompromitować.
 — Bądź spokojną, będę przezornym i dobrym.
 — Pamiętaj, że o ósmej obiad, wracaj przed ósmą. Wypijemy po kieliszku zielonej, jak niegdyś. Przypomni to nam dawne dobre czasy.
 — Na siódmą będę z powrotem. Tu Duplat wyszedł z restauracyi.
 Rozmyślał w jaki sposób odnaleźć Gilberta Rollin. Nie było to łatwem do wykonania, ale trudności go nieprzestraszały. Chwilowo, błysła mu myśl czyby nie pójść do kościoła świętego Ambrożego, do księdza d’Areynes i nie zapytać go o mieszkanie Gilberta.
 Byłoby to jednak narażeniem się na niebezpieczeństwo.
 Ksiądz d’Areynes, który znał Duplat’a, a znał go zbyt dobrze, zadziwił by się, że on przychodzi powiadamiać się u niego o śladach Rollina, a ważną było rzeczą, aby nie budzić żadnych podejrzeń tego rodzaju.
 — Badając z przezornością, można dowiedzieć się wiele rzeczy mówił sobie. — Niemam języka w kieszeni i dojdę do celu. Idźmy przede wszystkiem na ulice Servan, ponieważ tam mieszkał Gilbert gdym się z nim widział po raz ostatni.
 I zwrócił się ku tej ulicy, nieco oddalonej od Boulets.
[ 167 ] Pod 39 numerem przy ulicy Servan, odźwierny przyjęty przed pięcioma laty, nie znał wcale nazwiska pana Rollin, ani nigdy o nim nie słyszał.
 — A może by mnie mogli objaśnić lokatorzy, którzy tu mieszkali przed siedemnastoma laty? pytał były skazaniec.
 — Najdawniejszy z lokatorów, mieszkał tu od lat pięciu — odparł odźwierny — przecinając krótko tę kwestyę.
 Serwacy wstępował do kilku poblizkich sklepów z zapytaniem. Nikt go nie umiał powiadomić w tym względzie.
 — Ha! zresztą, cóż tak dalece. ryzykuję? — rzekł nagle. — Idźmy do świętego Ambrożego. Przecież mnie ten ksiądz nie zje, nie połknie? Co on może mieć przeciw mnie? Niewie zkąd wracam, a ja mogę się od niego dowiedzieć, czy ów stary stryj w Lotaryngii umarł i dowiem się zarazem, czy Gilbert objął sukcessye i gdzie mieszka obecnie. Zresztą, zmieniłem się do tego stopnia, iż nie obawiam się ażeby ten czarny ptak mnie poznał. Idźmy więc.
 Szedł w stronę kościoła świętego Ambrożego, a przybywszy na probostwo, zwrócił się do szwajcara.
 — Chciej mi pan powiedzieć — zagadnął — gdzie mógłbym znaleźć pierwszego wikarego?
 — Księdza Dubrenil? — powtórzył szwajcar.
 — Nie! z księdzem d’Areynes ja chciałbym się widzieć.
 — O! dawne to czasy, panie! Ksiądz d’Areynes od lat siedemnastu opuścił naszą parafję.
 — Jakto... czy umarł?
 — Nie! dzięki niebu! Przychodzi tu niekiedy odprawiać nabożeństwo, ale nie należy do duchownego personelu naszej parafii.
 — Gdzie więc można się z nim widzieć?
 — W więzieniu la Roquette.
 Duplat drgnął gwałtownie.
 — W więzieniu la Roquette? — powtórzył osłupiały.
 — Tak, gdzie został jałmużnikiem. Znajdziesz go pan tam co rano, do dziesiątej godziny, a w każdym razie, dadzą panu adres jego prywatnego mieszkania.
 Serwacy podziękowawszy szwajcarowi, wyszedł.
[ 168 ] — Iść do więzienia la Roquette. Nie! nigdy! — mruczał odchodząc. Wejść tam... dziękuję!... Obawiałbym się, aby te drzwi nie zatrzasnęły się za mną na zawsze. Trzeba szukać innego sposobu.
 Tak pomrukując, szedł bulwarem Woltera, aż do placu Chateau-d’Eau.
 Niebo się zachmurzyło. Drobny deszcz zaczął padać.




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false