Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Wyjechawszy z Champigny o trzeciej nad ranem, przybył o szóstej na ulice des Boulets pod numer 24.
Świtać zaczynało.
Objaśnienia udzielone przez grabarza ścisłemi się okazały. Pod wskazanym numerem znajdował się w rzeczy samej skromny dom zajezdny, po nad którym na blaszanej tablicy były napisane te słowa:
a pod tem wyrazy:
Sklep był jeszcze zamknięty.
Duplat oczekiwał na jego otwarcie.
Z głębi domu wychodzili robotnicy i robotnice, spiesząc do pracy, lecz drzwi restauracyi i skład win wciąż były jest cze zamknięte.
Z uderzeniem siódmej nareszcie je otworzono.
[ 157 ] Chłopiec podniósł okiennice i zamiatać zaczął przed sklepem.
Duplat chodząc po trotuarze zaglądał do wnętrza, chcąc się upewnić czyli Palmira siedzi już za kontuarem.
Przybywającym gościom chłopiec usługiwał.
Ruch na ulicy wzmagał się z każdą chwilą, a dziwny ubiór Serwacego zwracał uwagę przechodniów.
Spostrzegłszy to, wszedł do sklepu i usiadł w kącie przy stoliku.
— Kieliszek rumu! — zawołał na chłopca, poczem zapytał.
— Czy właścicielka już wstała?
— Wszak pan widzisz, że niema nikogo za kontuarem.
— A jak prędko przyjdzie?
— Nie prędzej jak za trzy kwadranse. Czy pan masz do niej interes?
— Jeżeli to chodzi o wynajęcie pokoju, ja mogę pana obsłużyć w tym razie.
— Nie! ja potrzebuję sam się z nią widzieć.
— A zatem czekać pan musisz.
Duplat popijając kropla po kropli swój rum, oczekiwał na wejście Palmiry.
W kilka minut po ósmej, ukazała się ona nareszcie. zająwszy miejsce na czerwonej aksamitnej ławeczcze po za kontuarem.
— Nie powiemy ażeby upłynione lat siedemnaście nie zostawiły śladów na obliczu tej zwanej niegdyś „piękną Palmirą“ bądź co bądź jednak nie wiele się zmieniła. Posiadała te same bujne włosy, piękne zęby i oczy, tenże sam uśmiech i spojrzenie.
Była jeszcze bardzo piękną, przy nader starannej toalecie.
Wydawszy rozkazy kucharzowi, chłopcu i dwom dziewczętom usługującym na sali, zajęła zwykłe swe miejsce po za kontuarem.
Wtedy to chłopiec usługujący zbliżył się ku niej mówiąc cicho:
— Pani! jakiś człowiek chcący widzieć się z panią czeka tu od godziny. Tu wskazał ręką Duplat’a.
[ 158 ] Wdowa podeszła ku byłemu kapitanowi kommunistów.
— Czy to pan chcesz zemną mówić? — zapytała.
— Tak pani! — wyjąknął Serwacy nieśmiało.
— A zatem mów! Słucham cię.
Duplat wstał z krzesła.
— Chciałbym pomówić z tobą sam na sam — rzekł cicho.
Palmira nie odznaczająca się nigdy dystynkcyą obyczajów, wybuchnęła śmiechem.
— Sam na sam... zemną? — wołała, śmiejąc się ciągle. — Idź naprzód do fryzyera, każ sobie obciąć włosy i brodę. Następnie wymyj się mydłem od stóp do głowy, a potem, zobaczymy!...
Serwacy zdjąwszy kapelusz rzekł smutno:
— Wiem, że się strasznie zmieniłem, sądziłem jednak, iż mimo to mnie poznasz.
Palmira przypatrywać się zaczęła bacznie mówiącemu, szukając na próżno w tych zwiędłych rysach, znanej sobie niegdyś twarzy.
— Nie! — zawołała po chwili — ja nieznam cię wcale!
Były galernik zbliżył się ku niej.
— Serwacy Duplat — wyszepnął.
— Ty?... tu? — wyjąknęła z przestrachem wdowa.
— Tak, ja!
— Ależ to niepodobna!...
— Widzisz wszelako, że tak jest. Muszę z tobą pomówić.
Palmira zwróciła się do chłopca usługującego na sali.
— Bernardzie! — wyrzekła — usiądź za kontuarem, ja wyjdę z tym panem.
Chłopiec spełnił wydane sobie polecenie.
— Idźmy rzekła do Duplata.
I wprowadziła go do antresoli, w której zamieszkiwała, zamknąwszy drzwi na klucz za sobą.
Tu posadziwszy go pod oknem na pełnym świetle, zaczęła się weń wpatrywać z uwagą.
— Tak, poznaję cię teraz — wyrzekła — chociaż się bardzo zmieniłeś. Żyjesz więc jeszcze?
— Żyję.
— Sądziłam, że cię rozstrzelano?
— Byłoby lepiej to dla mnie.
[ 159 ] — Gdzie przebywałeś przez czas tak długi? zkąd wracasz?
— Byłem skazańcem w Numei.
— Ach! nędzo!...
— Nędzę zapewne i straszną tam wycierpiałem.
— Przyaresztowano cię w Champigny, nieprawdaż? w owym małym domku, gdzie zamieszkiwałam?
— Tak, dwaj policyjni agenci pod zmyślonym pozorem wyprowadzili mnie z domu.
— Sądziłam z razu, żeś sam bezemnie uciekł do Genewy, wszak odgadłam prawdę, spostrzegłszy ślady walki przy drzwiach na ziemi.
— Ta walka była mi utrudnioną. Dwaj owi łotrzy silniejszymi byli nademnie. Wymierzyli mi w bok uderzenie pięścią, od którego upadłem na ziemię, dusili mnie potem, przyłożywszy rewolwer do gardła. Zaprowadzonego do Wersalu, zawyrokowano mnie na deportacyę i wywieziono do Nowej Kaledonii.
— Trzeba było ztamtąd do mnie napisać — rzekła Palmira.
— Nieśmiałem.
— Dla czego?
— Z obawy izby cię nie skompromitować.
— Niebyło niebezpieczeństwa.
— Ja o tem nie wiedziałem.
— Ale dla czego niepowróciłeś do Francyi po ogłoszeniu amnestyi?
— Dla czego?... Popełniłem tam pewne szaleństwo...
— Cóż takiego?
— Zraniłem nożem dozorcę, który się źle zemną obchodził — odrzekł Duplat, niechcąc wyznać prawdy o popełnionej kradzieży. — Skazano mnie na dziesięć lat do ciężkich robót, ale ułaskawiono po sześciu miesiącach.
— I w pięknym stanie powracasz!... niema co mówić!
— Rzecz główna, że jestem osłabiony. Lecz mam pełen woreczek pieniędzy, odżywić się mogę.
— Znajdujesz się pod nadzorem policyi.
— Tak, przez lat dwadzieścia.
— I przysłano cię do Paryża?
[ 160 ] — Nie! Pobyt w Paryżu jest mi wzbronionym. Wyznaczono mi Caen na miejsce rezydencyi.
— Znajdujesz się więc w złych stosunkach z policyą?
— Mimo to powrócić musiałem. Potrzeba mi było pójść do Champigny, wejść jakimkolwiek bądź sposobem do tego domku w którym mieszkałaś!...
— Otóż dla mnie zagadka! — wykrzyknęła Palmira. — Coś mógł tam robić w tej starej budzie skoro mnie w niej niebyło?
— Potrzebowałem odnaleźć ukryte tam pieniądze.
— Ukryłeś u mnie pieniądze?
— Tak, w ogródku, pod jabłonią.
— Dużo było tych pieniędzy?
— Czternaście tysięcy franków w banknotach i papiery przedstawiające wartość stu pięćdziesięciu tysięcy franków.
— Stu pięćdziesięciu tysięcy franków? — powtórzyła Palmira z osłupieniem.
— Tak, ni mniej, ni więcej. Te banknoty przeznaczyłem na otworzenie dla ciebie zakładu w Genewie. Oczekując dnia wyjazdu wsunąłem je w butelkę wraz z innemi papierami, a zatknąwszy mocno butelkę, zakopałem ją w twoim ogródku, pod jabłonią.
— A teraz wemknąłeś się do tego domu?
— Tak.
— Kiedy?
— Ubiegłej nocy.
— I odnalazłeś pieniądze i papiery?
— Nie odnalazłem.
— Jakto? kopałeś jednak pod drzewem?
— Przewróciłem ziemię na dwa metry głęboko podważyłem nawet i drzewo.
— Ktoś widocznie tam szukał przed tobą.
— Ale kto? Nikt niewiedział, że tam były ukryte pieniądze.
— A zatem źle szukałeś.
— Dobrze szukałem, jak nie można lepiej. Powiedz mi czy nie używałaś nigdy ogrodnika do uprawy tego ogródka?
Nigdy. W rok po twoim zniknięciu wyniosłam się ztamtąd i dom odtąd nie był wcale wynajętym. Moi dawni [ 161 ]pryncypałowie powiedzieli mi, że dom pójdzie na rozbiórkę, a inny postawią na jego miejscu.
— To prawda. Właśnie go rozbierają i tym sposobem mogłem spokojnie dopełnić moich poszukiwań. Cała moja nadzieja była w tych pieniądzach. Myśl, że je kiedyś odnajdę, podtrzmywałamnie w Numei. Teraz, niemam nic!... nic niemam!...
— Czy nie mówiłeś komu o tej kryjówce?
— Nikomu w świecie Nie jestem głupim ani waryatem.
— Co teraz będzie? Co zamyślasz robić?
— Przychodzę do ciebie ażebyś udzieliła mi radę i dopomogła cośkolwiek.
— Radę chętnie ci udzielę i dopomogę o ile będę mogła, mój biedny stary — rzekła Palmira podając rękę Duplat’owi.
— Pozostałaś zawsze dobrą kobietą! — rzekł ściskając tę rękę z rozrzewnieniem — masz zacne serce, a to zjednywa szczęście.
— Kto ci wskazał mój adres?
— Pewien chłopiec z Champigny, grabarz.
— Jak się nazywa?
— Nie pytałem go o to. Powiedział mi, że wyszłaś za mąż, a obecnie jesteś wdową, że utrzymujesz hotel i restauracyę przy ulicy de Boulets.
— Tak, wyszłam za mąż za bardzo dobrego chłopca. Nie był on wprawdzie zbyt mądrym, ale miał pełną sakwę pieniędzy. Żył zemną dwa lata, ten biedny Potonnier, a przez te dwa lata mogę powiedzieć, żem była najszczęśliwszą z kobiet i starałam się, ażeby i on był szczęśliwym. To też umierając, zapisał mi wszystkie swoje oszczędności i ten zakład, który prosperuje jak nie można lepiej. Ten cały dom jest moją własnością.
— To dobrze! Jesteś bogatą, masz z czego żyć do ostatnich dni swoich.
— Bezwątpienia. A teraz, rozmawiajmy prędko, ponieważ muszę zejść do sklepu. Jakiej więc rady żądasz odemnie?
— Posłuchaj. W butelce o jakiej ci mówię, znajdowały się banknoty i papiery przedstawiające wartość stu pięćdziesięciu tysięcy franków.
[ 162 ] — Tak.
— Były to weksle prawnie napisane.
— A teraz już ich niemasz?
— Ma się rozumieć. Chciałbym jednakże wiedzieć, czy osobistość, która je podpisała miałaby prawo zaprzeczenia tego długu i czy niemógłbym czyniąc jej jakieś ustępstwo z ogólnej sumy, odebrać choć cośkolwiek?
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |