Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza |
Wydawca | Władysław Izdebski |
Data wydania | 1898 |
Druk | Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Władysław Izdebski |
Tytuł oryginalny | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
[ 111 ]
Podczas tej całej rozmowy Henryka wpatrywała się bacznie w Joannę. Zdawało się jej, że w tych bladych zwiędłych rysach biednej kobiety odnajduje znana sobie niegdyś twarz młoda i piękna.
Wyrazy: „w kościele świętego Ambrożego“ rzuciły światło w głąb jej pamięci. Obudziły się wspomnienia, lecz pomieszane, niewyraźne.
— Jak się pani nazywasz? — zawałała żywo.
— Joanna Rivat.
Na tę odpowiedź przyćmione chwilowo wspomnienia zarysowały się jasno i czysto.
— Joanna Rivat? — powtórzyła Henryka, żona gwardzisty, służącego podczas wojny w kompanii, gdzie pan Gilbert Rollin był kapitanem?
Joanna wpatrywała się teraz w mówiącą z głębokim zdumieniem.
— Tak, pani — odpowiedziała — [znała pani mojego] męża?
— Ach! biedna kobieta! — zawoła[ła Henryka, powinłyśmy się znać obie, skoro się p[ani zgodzi to poznać się mo]żemy.
— Poznać się? — powtórz[yła Joanna — ja znałam] kiedyś panią?
— Jestem żoną był[ego kapitana.]
— Pani Rollin?...
— Tak.
— Pani, którą [poznałam pod kościołem św. Ambro[ 112 ]żego, gdzie przyszłam się modlić za mojego męża, jak pani również za swego. Było to w przed dzień bitwy pod Montretout. Bóg wysłuchał natenczas próśb twoich pani, Pan Rollin żyje!
— Tak, żyje...
— Ach! jakżeś pani szczęśliwa! Mój Paweł umarł — mówiła Joanna, pochylając głowę. — Był dla mnie tak dobrym, tak go kochałam i Bóg mi go zabrał!
— Lecz przypominam sobie — zaczęła Henryka — że pani natenczas znajdowałaś się w poważnym stanie?
— Tak, wkrótce zostałam matką dwóch małych bliźniaczek.
— Żyją obie?
Joanna wybuchnęła łkaniem.
— Och! czyż ja wiem?... czyż ja wiem? — Wołała. — Jest to bardzo bolesna i straszna historya! Gdybyś pani wiedziała... gdybyś ją znała!...
Tu nieszczęśliwa przerwała, zalewając się łzami.
— Joanno! — zawołała Henryka z współczuciem, biorac ją za rękę — cieszę się żem ciebie spotkała, chcę poznać wszystkie twoje strapienia, wszystkie smutki, wszystkie twoje męki. Co tylko będzie zależało odemnie uczynię, ażeby cię pocieszyć, wszak nie w tej chwili i nie w tym miejscu wynurzysz się przedemną. Powiedz mi, czy będziesz mogła wydalić się ztąd skoro ci się podoba?
— Tak, pani. Jestem zupełnie wolną.
— Przyjdź więc do mnie.
[— Nie przyjdę, prz]ybiegnę.
[— Ale przede]dwszystkiem w rannych godzinnach .
[— Będziemy widywać się częst]o, pani.
[— Jutro przychodź o dziesiątej. Będę na ciebie czekać.]
[— Tak pani.]
[— Będziemy teraz] widywać się często i liczę na to.]
— [Dziękuję pani.] Będzie to dla mnie wiel[ki zaszczyt. Chciałabym pod]ziękować za twoją do[broć i opiekę.]
[— Nie ma za co dziękować — rz]ekła Marya-Blanka. — [ 113 ]Patrząc na mnie będzie się zdawało pani, że widzisz swoją Różę do której tak jestem podobną.
— Ach! jak panienka jesteś dobrą! tak dobrą jak Róża. Jeśli pozwolisz, będę cię tak kochała jak tamtę kocham — odpowiedziała Joanna.
— Nie tylko pozwolę, ale proszę o to i wdzięczną ci będę.
— Oto mój adres — rzekła Henryka, podając Joannie bilet wizytowy. Powiadomię odźwiernego pałacu. Skoro pani przybędziesz, wprowadzi cię do mnie.
Joanna wzięła kartę.
Chciała przemówić, dziękować, ale wzruszenie głos jej tłumiło.
— No! a teraz, zrabujemy sklep pani — zaczęła wesoło Blanka. — Powiedz czy znajdziemy złote medaliki z wyobrażeniem Najświętszej Panny?
— Oto są — odpowiedziała Joanna, stawiając pudełko, w którym znajdowała się znaczna liczba srebrnych medalików, a między niemi i kilka złotych.
Blanka wybrała dwa z tych ostatnich.
— Ile kosztują? — zapytała.
— Po piętnaście franków każdy.
Dziewczę wyjąwszy z pormonetki dwa luidory podało je Joannie.
Wdowa zakrzątnęła się chcąc wydać reszty dziesięć franków.
— Zachowaj to pani dla siebie — rzekła żywo Blanka.
— Lecz pani...
— Usilnie o to proszę.
Joanna zmięszana nieco, podziękowała.
— Zatem do przyszłego Piątku — rzekła Henryka podając jej rękę.
Wdowa pochwyciwszy dłoń pani Rollin do ust ją przytknęła.
— Do Piątku, niezapomnieć proszę — ozwała się Henryka.
— Do Piątku — powtórzyła Blanka.
I obie weszły wgłąb kościoła.
Joanna śledziła je załzawionym wzrokiem poszeptując:
— Jakież zdumiewające podobieństwo! To dziwne!
[ 114 ] Henryka z córką pozostawały w kościele przez poł godziny. Wychodząc, widziały Joannę zajętą sprzedażą drobnych przedmiotów dwom jakimś damom.
— Zeszedłszy po stopniach kościoła, udały się na stacyę fiakrów, gdzie wsiadłszy w powóz odkryty kazały jechać na ulice de Tournelles pod numer 20.
***
Ksiądz d’Areynes powiadomiony przez doktora Germain o przebiegu choroby pani Rollin wiedział od niego zarówno o niepokojących symptomatach, jakie obawiać się nakazywały, ażeby w danej chwili przy jakich sprzyjających okolicznościach mózg Henryki wstrząsany długiemi moralnemi cierpieniami nie zachwiał się wreszcie i nie osłabił jej władz umysłowych.
To objawienie doktora, napełniło trwogą byłego wikarego, sprowadzając tysiące najsmutniejszych przypuszczeń z jego strony.
Straszne zapytanie nasuwało się nieodwołalnie wiodąc po za sobą cały orszak najstraszniejszych następstw.
Co stanie się z Marya-Blanką, gdyby to przypuszczalne obłąkanie pod wpływem nowego jakiego wstrząśnienia moralnego rozwinęło się nagle w umyśle torturowanej od lat tylu Henryki?
Jaka będzie natenczas przyszłość tego biednego dziewczęcia?
Przerażające odpowiedzi nasuwały się księdzu d’Areynes na tę stawianą sobie kwestye.
Radził się notaryusza, lecz i ten nie zdołał również odnaleźć uspakajającej odpowiedzi w tem względzie.
Gilbert Rollin, jako prawy opiekun swej córki stał by się nieuchronnie administratorem jej całego majątku.
Można by było wprawdzie zwołać radę familijną i ustanowić drugiego pod opiekuna. Czy jednak niesprowadziłoby to nowego niebezpieczeństwa?
Podrażniony Gilbert mógłby powziąść zamiar uniewa[ 115 ]żnienia testamentu hrabiego d’Areynes. Niedostateczne zabezpieczenie warunków, czyniło z tego zapisu prawdziwy miecz Damoklesa groźnie wiszący po nad głowami sukcessorów.
Nie pozostawało więc jak oczekiwać wypadków i przedłużać ile można obecne położenie, aby uniknąć konfliktu z jakiego wyniknąć by mogła tak straszna klęska.
Postanowił zatem ksiądz Raul pozostawić notaryuszowi wszelką władzę działania czuwając ze swej strony po nad interesami Maryi-Blanki.
Dochodziła dziesiąta, gdy Henryka wraz z córką przybyła na ulice de Tournelles.
Ksiądz d’Areynes tylko co powrócił po swojej rannej wizycie w więzieniu la Roquette, gdy Rajmnnd Schloss oznajmił mu o przybyciu kuzynki.
Wybiegłszy naprzeciw obu kobiet, były wikary uścisnął je z ojcowską tkliwością, załzawionemi oczyma. Henryka również płakała okrywając pocałunkami tego jakiego niegdyś nazywała swym bratem, a o którego dla siebie przywiązaniu była najmocniej przekonaną.
Rozradowany przybyciem kuzynki ksiądz d’Areynes, przypomniał sobie jednocześnie o zatrważających przypuszczeniach doktora Germain i śledził z obawą fizyognomje Henryki, ażali tam nie odnajdzie jakiegokolwiek śladu mózgowego cierpienia?
Uspokoił się, nie odnalazłszy nic anormalnego.
Po wzajemnych wynurzeniach i powitaniach, Marya-Blanka pierwsza głos zabrała.
— Otóż wujaszku — zaczęła, zwracając się do księdza Raula, po cało miesięcznym więzieniu pierwsze nasze wyjście poświęciłyśmy Bogu, a następnie tobie. Byłyśmy już na nabożeństwie u świętego Sulpicyusza i tam jak wszędzie słyszałyśmy wygłaszane o tobie pochwały. Znalazłyśmy tam dowody twego niewyczerpanego miłosierdzia... widziałyśmy twoją protegowana...
— Joanne Rivat — dodała Henryka.
— Ach! te biedną istotę, tak strasznie od losu prześladowana — odparł ksiądz Raul.
— O! jakże się zmieniła ta biedna kobieta — mówiła [ 116 ]pani Rollin — gdyby mi była nie powiedziała swojego nazwiska, nigdy bym jej niepoznała!
— Znaną ci więc jest Joanna? — pytał ksiądz zdumiony.
— Tak.
Tu Henryka opowiedziała spotkanie się z tą kobietą i jej mężem w przed dzień bitwy pod Montretout w kościele świętego Ambrożego.
— Biedny Paweł Rivat, umarł na moim ręku w szpitalu Wersalskim — ksiądz odrzekł.
— A ona wpadła podobno w obłąkanie?
— Tak, byla obłąkaną przez lat siedemnaście. Dziś, w zupełności jest uleczoną.
— Wierzę, lecz zrazu powątpiewałam o tem...
— Dla czego?
— Z przyczyny pewnego dziwnego szczegółu jaki dla mnie niewyjaśnionym pozostaje...
— Cóż to takiego?
— Opowiem ci. Zbliżyłyśmy się obie z Blanką do jej kramu umieszczonego przy drzwiach kościoła, chcąc kupić u niej dwa medaliki. Nagle, spostrzegłszy ma córkę, Joanna stanąła w osłupieniu, a potem wyciągnąwszy ręce ku niej, przywoływała ją ku sobie, nazywając „Różą... drogą, ukochaną Rożą.“ Zdumiona i nieco przestraszona, sądziłam w pierwszej chwili, że ta kobieta jest obłąkaną, wprędce wszelako zrozumiałam, że to było z jej strony prostem złudzeniem.
— Złudzeniem? — powtórzył ksiądz d’Areynes.
— Tak, było to złudzenie wywołane nadzwyczajnem niezwykłem podobieństwem i nie myliłam się w tym razie. W Przytułku dla obłąkanych w Blois, Joanne Rivat doglądała młoda infirmerka, sierota, imieniem Róża, która w tak dziwny sposób jest podobną do naszej Maryi-Blanki, że nietylko posiada też same rysy twarzy, ale głos i spojrzenie. Joanna Rivat spostrzegłszy ma córkę była przekonana, że widzi swą młodą przyjaciółkę z Blois.
— To dziwne! — wyszepnął w zamyśleniu ksiądz Raul.
— Bardzo dziwne!... w rzeczy samej — odparła pani Rollin. Takie podobieństwa rzadko się trafiają. Spotkać [ 117 ]je można tylko pomiędzy dziećmi zrodzonemi z jednych rodziców, a nadewszystko pomiędzy bliźniętami.
Na te wyrazy ksiądz d’Areynes drgnął pomimowolnie.
— A owa Róża? — zapytał — ta infirmerka, jestże sierotą, czy opuszczonem przez rodziców dzieckiem.
— Joanna mi tego nie powiedziała.
— Długo rozmawiałyście z sobą? Dłużej aniżeli pragnęłam, ponieważ rada byłam śpieszyć do ciebie. Twoja protegowana Raulu mocno mnie zaintrygowała Kazałam jej przyjść do pałacu. Uczynię co będę mogła dla polepszenia jej losu i ukojenia jej smutków.
— Czy mówiła ci co o swoich dzieciach?
— Nadmieniła, ale nie szczegółowo. Ma to być jakaś ponura historya...
— Opowie ci ona to wszystko.
— Mówiła mi coś o dwojgu bliźniętach...
— Tak, w rzeczy samej, miała dwoje bliźniąt — odrzekł ksiądz d’Areynes, pochylając głowę, a na jego czole zarysowała się głęboka bruzda zadumy.
— Straszne przypuszczenie zrodziło się w jego umyśle, a było ono tak przerażającem, że zimny pot wystąpił mu na skronie.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |