Jump to content

Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza/Tom III/V

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza
Wydawca Władysław Izdebski
Data wydania 1898
Druk Tow. Komand. St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Izdebski
Tytuł oryginalny La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cała powieść
Download as: Pobierz Cała powieść jako ePub Pobierz Cała powieść jako PDF Pobierz Cała powieść jako MOBI
Indeks stron
[ 28 ]
V.

 Zacny ten kapłan pozostał apostołem, jak był nim przez całe swe życie.
 Nie stracił swojej miłości dla ludzi, nie zachwiał się na owej ciernistej drodze, jaką szedł ciągle, mimo rozczarowań i zawodów bez liczbę, wynikających z jego pobytu między złodziejami i mordercami.
 Ach! iluż on teraz widział nędzników, których dusze zaciemnione zbrodnią, nie otwarły się na głos jego nauki!
[ 29 ] Ileż on spotykał tu kłamstw i obłudy, fałszywych łez, zaprzeczań i pozornej skruchy! Iluż widział powracających do więzienia z pomiędzy tych, o których był przekonany, że zwrócił ich na uczciwą drogę, a którzy oszukiwali go zręcznie odegraną komedya, aby wyzyskać coś z jego kieszeni, zawsze otwartej dla nieszczęśliwych.
 Ileż widział spadających głów na rusztowaniu, których usta przed ostatecznem zamknięciem się, rzucały jeszcze bluźnierstwo!
 Mimo to wszystko, bez zniechęcenia, odważnie, wypełniał powierzone sobie święte obowiązki.
 Gabinet księdza d’Areynes przy ulicy de Tournelles, był obszernym, wszak nader skromnie umeblowanym.
 Trzy bibljoteki z dębowego drzewa, napełnione książkami, pół tuzina krzeseł, dwa fotele, dwa wielkie stoły założone papierami i dziennikami, klęcznik i kilka świętych obrazów, oto całe urządzenie.
 W chwili, gdy tam wchodzimy, ksiądz Raul siedzi przy jednym z dwóch wielkich stołów, a Rajmund przy drugim.
 Ów były nadleśny, porządkował obszerną korespondencyą, jaką jałmużnik z la Roquette odbierał każdodziennie, bądź to w swojem mieszkaniu, lub też w więzieniu i jaką co rano przynosił do domu po odprawieniu Mszy świętej.
 Rajmund klasyfikował te listy, układając je w małe paczki, stosownie do ich ważności i kładł je przed księdzem Raulem, który po przeczytaniu, odpisywał natychmiast, skoro osądził, iż jego odpowiedź pożyteczną być mogła.
 Obaj zajęci rozdzielaniem tej korespondencyi, nie dosłyszeli głosu dzwonka w przedpokoju.
 Zdziwili się więc, widząc Pelagję wchodzącą do gabinetu z oznajmieniem, iż jakaś kobieta pragnie się widzieć z księdzem d’Areynes i mocno nalega, ażeby ją wprowadzić choćby na kilka sekund.
 Nie był to dzień ani godzina w jakich ksiądz Raul przyjmował osoby zgłaszające się doń o pomoc lub radę.
 Moja Pelagjo — rzekł do służącej — wszak wiesz, że tylko w wyjątkowych wypadkach przyjmuję kogoś w dni nieoznaczone do przyjęć. Nie lubię, ażeby mi przeszkadzano podczas pracy i pomimo nalegań przybyłej, powinnaś [ 30 ]była jej odpowiedzieć, że niepodobna mi jej przyjąć w tej chwili.
 — Tak jej też właśnie powiedziałam...
 — I cóż?
 — Ach! gdyby ją ksiądz widział, z oczyma napełnionemi łzami, tak nieszczęśliwą, powiedział by jej jak ja powiedziałam: „Zaczekaj biedna kobieto, pójdę zobaczę czyli ksiądz d’Areynes nie przyjmie cię wyjątkowo?“
 — Jakże się nazywa ta kobieta?
 — Nie pytałam jej o to.
 — Nie wyjawiła ci w jakim celu tu przyszła?
 — Powiedziała mi tylko, że wraca z kościoła świętego Ambrożego, gdzie udawała się o wiadomość o księdzu, oraz że przyjechała z Blois.
 — Z Blois? — powtórzyli razem Raul d’Areynes z Rajmondem, powstawszy oba.
 — Tak, powiedziała, że przyjeżdża z Blois.
 — Wprowadź ją zawołał żywo kapłan.
 Służąca wyszła.
 — Do Blois przewieziono biedną Joanne Rivat i umieszczono w Przytułku dla obłąkanych przed siedemnastu laty — mówił ksiądz d’Areynes.
 — Tak przewieziono ją tam ze szpitala Miłosierdzia — dodał Schloss.
 — I ktoś zapewne przynosi nam o niej wiadomość...
 — Bezwątpienia.
 A gdyby to była ona? — zawołał ksiądz Raul.
 — Ona? ależ to niepodobna!
 Jednocześnie otwarły się drzwi gabinetu.
 Służąca, wprowadziwszy przybyłą, odeszła.
 Biedna Joanna tak się zmieniła, iż ksiądz d’Areynes niepoznał jej za pierwszem spojrzeniem. Rajmund wszelako, który niegdyś podróżował z nią przez dzień cały drogą żelazną.
 — Ach! to Joanna Rivat! — zawolał. To ona!...
 Joanna z załzawionemi oczyma, wyciągnęła drżącą rękę ku księdzu d’Areynes, a uklęknąwszy przed nim, wyszeptała:
 — Panie! ocaliłeś niegdyś mi życie, przychodzę dziś błagać cię o pomoc w odnalezieniu mych dzieci!...
[ 31 ] Ksiądz Raul, wzruszony do głębi widokiem tej nieszczęśliwej istoty i jej głosem błagalnym, pochwycił jej ręce złożone ku sobie.
 — Ty tu... Joanno... w Paryżu? — zawołał podczas gdy oba z Rajmundem sądziliśmy żeś...
 Niedokończył, abawiając się wygłosić wyraz „obłąkaną“ i podniósłszy przybyłą, zaprowadził ją do fotela, na którym usiąść jej rozkazał.
 — Sądziliście panowie żem umarła — mówiła Joanna. — O! stokroć lepiej byłoby to dla mnie jeżeli nie możecie mi dopomódz w odnalezieniu mych córek!
 — Uspokój się, moje dziecko — mówił kapłan. — Twoje niespodziewane przybycie napełnia mnie takiem zdumieniem, iż potrzebuję zebrać myśli, ażeby ci odpowiedzieć.
 — Jeden wyraz tylko!... błagam, jedno słowo! Czy wiecie panowie gdzie są moje dzieci?
 — Jeszcze raz proszę uspokój się! O twoich dzieciach nic niewiem, niestety!
 — O! Boże!...
 — Nie trać wszelako nadziei. Będziemy czynili wszystko, ażeby je odnaleźć.
 — Mogęż temu uwierzyć?
 — Od ciebie zależy udzielić nam potrzebnych ku temu objaśnień.
 — Odemnie?
 — Tak, jeśli twoja pamięć niegdyś zaciemniona, odzyskała swą jasność!
 — To prawda! — byłam obłąkaną — odparła z westchnieniem-ale już nią nie jestem. Wyleczono mnie i to zupełnie. Przed trzema miesiącami dokonano na mnie strasznej operacyi w Przytułku obłąkanych w Blois, gdzie nowy doktór zakładu odgadł, że mogę odzyskać przytomność i rozum. Dziś szanowny księże d’Areynes, pierzchnęły ciemności przysłaniające niegdyś mój umysł.
 „Widzę jasno przed sobą całą mą przeszłość. Wszystkie szczegóły sobie przypominam. Mówiono mi, żeś ty przezacny nasz opiekunie wyrwał mnie z pośród płomieni, podczas gdy konająca prawie leżałam na łóżku, obok kołyski moich dwojga niemowląt. Czuwała nad nami wtedy nasza poczciwa sąsiadka, matka Weronika.
[ 32 ] „Skoro pan jednak wszedłeś do mego pokoju i wyratowałeś mnie z pożaru, sądziłam, iż być może ocaliłeś i moje dzieci, a ztąd że będziesz mnie mógł powiadomić co się z niemi stało, dla tego to przychodzę do ciebie księże d’Areynes pełna nadziei!....
 Po owem tak rozsądnem przemówieniu Joanny ksiądz Raul nie wątpił, że została zupełnie wyleczoną. Co jednak mógł jej odpowiedzieć na zapytanie względem córek, które widział zabranemi przez Duplata?
 Usiadłszy przy nieszczęśliwej, ujął z ojcowską dobrocią jej rękę, chcąc ją badać dalej.
 Wspomnienie przysięgi, uczynionej Pawłowi Rivat, nakazywało przyjść jej z pomocą, czego nie mógł uczynić przez ciąg lat ubiegłych. Obecnie sposobność nasuwała się ku temu, z czego mocno się cieszył.
 Jak bowiem nie uczuć się szczęśliwym mogąc czuwać nad duszą tak czystą, gdy od chwili objęcia obowiązków w la Roquette, żył pośród tego zabrukanego świata zbrodniarzów, których niewzruszona zatwardziałość napełniała go przerażeniem.
 — Moje dziecię — rzekł do Joanny — dziękujmy Bogu, który pozwolił ci odzyskać jasność władz umysłowych. Widzę cię znowu wzmocnioną, odważną, widzę cię taką jaką byłaś, gdym łączył was związkiem małżeńskim w kościele świętego Ambrożego. Posiadasz wiarę, wolę i męztwo. Potrzebną ci będzie obecnie bardziej niż kiedy ta wiara, wola, odwaga, do wysłuchania szczegółów, o jakich pragnę ciebie powiadomić.
 — Możesz mówić śmiało, szanowny opiekunie — odparła Joanna, uzbrojona w siłę i odwagę — wysłucham bez zachwiania się wszystkiego co masz powiedzieć. Mów! jakie wyroki zsyła mi wola Boża. Mów... wszystko o czem wiesz... mów! chociażby to miało zranić śmiertelnie me serce!
 — Pawel Rivat, twój mąż — zaczął ksiądz d’Areynes — o którym sądziłaś, że zginął w bitwie pod Montretout, został tylko ranionym...
 Joanna drgnęła, jak gdyby tknięta iskrą elektryczną i utkwiła w mówiącego spojrzenie pełne nadziei!
 — Żył?! — zawołała drżącym głosem — żył!! i żyje jeszcze być może?...
FRAM [ 33 ] — Umarł na moim ręku — odparł ksiądz poważnie.
 Biedna kobieta opuściwszy głowę, głucho jęknęła.
 — Raniony ciężko na polu bitwy, został przyniesionym do szpitala w Wersalu, gdzie wydał ostatnie tchnienie — ciągnął kapłan dalej. — Tam to, przed zgonem zaprzysiągłem mu czuwać nad tobą i nad dziecięciem jakie na świat przyjść miało. Następnej nocy, wróciwszy do Paryża, wkrótce opuścić go musiałem, przed wyjazdem jednak udałem się do twego mieszkania wskazanego mi przez Pawła.
 „Mimo pościgu kommunistów, zdołałem się dostać do ciebie. Granaty pękały wokoło mnie, a jeden z nich, wybuchnąwszy na dachu zamieszkiwanego przez ciebie domu, wzniecił w nim pożar.
 „Wbiegłem do twego pokoju, gdzie wpadł pocisk przebiwszy sufit. Trup starej kobiety leżał zakrwawiony na podłodze, w pobliżu kołyski.
 — Matka Weronika umarła! — wykrzyknęła z rozpaczą Joanna.
 — Ty zaś leżałaś na łóżku, bez czucia, przytomności, ze zranionem czołem. Odłam granatu, jaki zabił twoją sąsiadkę, dosięgnął i ciebie.
 „Zbliżyłem się do łóżka, gdy szybkie kroki dały się słyszeć w korytarzu, na który wychodziły drzwi twego mieszkania.
 „Obawiając się być ściganym przez kommunistów, i nie chcąc stracić owocu moich usiłowań, jakie poniosłem chcąc dojść do ciebie, schroniłem się do oszklonego gabinetu po za twoim pokojem, aby doczekać chwili w której mógłbym ci przyjść z pomocą...
 Tu przerwał ksiądz Raul.
 — Cóż dalej? — wołała zaledwie oddychając Joanna — co dalej?
 Były wikary nie odpowiedział zaraz na to zapytanie. Lękał się zranić nadmiar serca nieszczęśliwej.
 — Czy znałaś — zapytał po chwili — pewnego człowieka jaki zamieszkiwał w tymże samym domu, kapitana dowodzącego oddziałem żołnierzy Kommuny
 — Nazwisko tego człowieka... jego nazwisko? — wyjąknęła biedna zaledwie dosłyszanym głosem.
 — Serwacy Duplat.
[ 34 ] Joanna szybko się zerwała.
 — Serwacy Duplat? — powtórzyła — były sierżant 57 bataljonu Gwardyi narodowej, w którym służył Paweł podczas wojny?... Ten potwór, który prześladował uczciwych ludzi, gnębił ich, terroryzował! Ten nędznik nie wierzący w Boga i chełpiący się z tego?! Serwacy Duplat, wróg mojego męża!! Ach! dla czego pan mówisz mi o tym człowieku?... o tym nikczemniku skalanym występkami, okrytym hańbą złodziejstwa... Dla czego mówisz mi o nim?... Dla czego pytasz, czyli go znałam?...




#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false