Joanna szybko się zerwała.
— Serwacy Duplat? — powtórzyła — były sierżant 57 bataljonu Gwardyi narodowej, w którym służył Paweł podczas wojny?... Ten potwór, który prześladował uczciwych ludzi, gnębił ich, terroryzował! Ten nędznik nie wierzący w Boga i chełpiący się z tego?! Serwacy Duplat, wróg mojego męża!! Ach! dla czego pan mówisz mi o tym człowieku?... o tym nikczemniku skalanym występkami, okrytym hańbą złodziejstwa... Dla czego mówisz mi o nim?... Dla czego pytasz, czyli go znałam?...
Wyjaśnię ci to — odrzekł ksiądz Raul — ale przedewszystkiem uspokój się, zaklinam!...
— Ja mam się uspokoić? — wołała biedna kobieta w oszołomieniu — uspokoić się... czy podobna, skoro mnie pan pytasz o tego nędznika Duplata?...
— A jednak trzeba!
Joanna usiłowała pohamować rozdrażnienie. Ściągnięte groźnie jej rysy twarzy, zwolna się rozpogodziły.
— Otóż więc — rzekła po chwili milczenia — jestem spokojną, gotową wszystko usłyszeć!... Mów więc jedyny opiekunie!... mów!... na imię nieba!
— Serwacy Duplat mieszkał w tymże samym domu, gdzie ty zamieszkiwałaś — zaczął ksiądz d’Areynes.
— On? — zawołała z okrzykiem zdziwienia.
— Niewiedziałaś o tem?
— Niewiedziałam.
— Będąc ukrytym w przyległym gabinecie, widziałem przez szybę we drzwiach, jak Duplat wszedł do pokoju, przedzierając się przez płomienie, ogarniające już ściany — mówił ksiądz Raul. — Wszedłszy, pochylił się nad kołyską, pochwycił ją i uniósł, spiesznie uciekając.