Zgon wojownika
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zgon wojownika |
Pochodzenie | W cieniu miecza, cykl W cieniu miecza |
Data wydania | 1922 |
Wydawnictwo | Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska« |
Druk | Zakłady graficzne „Bibljoteki Polskiej“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały cykl Cały tomik |
Indeks stron |
[ 147 ]ZGON WOJOWNIKA.
Bijcie w dzwony i każcie dąć w surmy mosiężne,
By drżały mocne dęby, jak słabe osiki,
By w posadach zatrzęsły się góry potężne,
Co pochodom mym słały do stóp swe przesmyki
I niech echa gromkiemi odgrzmiewają krzyki
W wąwozach i parowach me wojenne imię,
Co siało przerażnie białe i lęk dziki,
Czerwone od krwi rzezi, zczerniłe w zgliszcz dymie,
Jak widmo przeznaczenia ślepe i olbrzymie.
Jeden z tych groźnych, którzy potrząsają losem,
Jak zimnym pękiem ostrych włóczni w twardej dłoni,
Straszny, jak czarna zbroja rycerza pod włosem
Nocnych piór, gdy z przyłbicą spuszczoną w bój goni,
Konam, jak wojownikom przystało: od broni
Na polu walk, ostatnie odniósłszy zwycięstwo,
Pośród rzężenia wrogów zabitych i koni.
A noc czarna, skrywając mnie swych mroków gęstwą,
Wdowom każe jękami głosić moje męstwo.
Przywiedzionych pokornie na szarym powrozie
Jeńców do nóg mi rzuca pościgu obława.
Ten, kto żył w pięknej grozie, kona w pięknej grozie:
Upaja mnie szczęk mieczów i rumaków rżawa.
Członki mi kryje sztandar szkarłatny i Sława,
Co mi wieniec dębowy na bladą skroń wije.
Pieśni o mnie żałoba śpiewa i obawa
I nigdy nie zapomną ich usta niczyje:
Bom jest z tych, których serce i po śmierci bije.
W prawicę miecz mi dajcie, pochodnię w lewicę,
Bym konał, jako żyłem: z swego czynu godłem.
Stworzony, by zdobywać, miecza błyskawicę
Wrażałem, gdzie zaborczem spojrzeniem powiodłem.
Podeprzyjcie mi głowę mem bitewnem siodłem
I rumaka przywiedźcie, co miał strzały celność:
Nigdy się, jak na strzale, na nim nie zawiodłem.
Tak też w chlubną poniosła mnie śmierć jego dzielność,
Bowiem oddaję życie swe za nieśmiertelność.
Miecz mój, klucz bram zamkniętych, nie wie dotąd, po co
Miastom strwożonym brama z spiżu i żelaza.
Lśniący od słońca we dnie, od pochodni nocą,
Wnikał w najwarowniejsze grody jak zaraza.
Ostrze dwusiecznie, które tnie, nigdy nie płaza,
Krwią z krwi się omywało. Końskiej grzywy chusta
Ocierała je, by go nie tknęła rdzy skaza.
A rany mu się śmiały, jak kochankom usta
Dziewczyny, która róże rwie słodka i pusta.
Na wszystkich ziem rubieże wiódł mnie boju taniec,
Przez wszystkie zamki, twierdze i naskalne grody.
Zdobyte miasta-m nizał na sławy różaniec,
Jak na świetny naszyjnik perły czystej wody.
A te, co wstrzymywały me lotne pochody,
Albo opory krnąbrne na drodze mi kładły,
Zmazywałem ze ziemi kwitnącej i młodej,
Jak palcem pismo z księgi od wieków pobladłej
Lub pajęczyny, które zwierciadło obsiadły.
Gdzie z siół kwitnących powstał bunt,
wnet kładł się w popioł,
Ku ziemi obracając blade martwych twarze.
Chaty, które chmiel, — domy, które powój opiął,
Przeistaczałem w głuche, zwęglone cmentarze.
Trumny ojców żałobne odbywały straże
Przy sierocych kołyskach dzieci; wdowie szaty
Kładły oblubienice i o strasznej karze
Świadczyły pola śniące wczoraj plon bogaty,
Dziś zamienione w martwą perzynę zatraty.
Północe się dziwiły słońc nieznanych świtom,
Co krwawo rumieniły czarnych lasów czuby,
Podając hasło ognia gór najwyższych szczytom,
Gdym czoła miast płomieniem koronował zguby.
Jutrzenka przerażone zawierała śluby
Z łuną rozsianej wkoło przeze mnie pożogi,
Wglądając w trupie zamków spalonych kadłuby,
Na zgliszcza wsi, co ślady znaczyły mej drogi,
Jako czarne pieczęcie potęgi złowrogiej.
Jęk gnał każdem bezdrożem, gościńcem i mostem,
Złorzeczeniami plwając z ochrypłego gardła.
Klątwa, jak głodna suka z podwiniętym chwostem,
Wyła i własną żałość z krwią zakrzepłą żarła.
Obłęd z bezmyślnym zezem potwornego karła
Chichotał na rozstajach u krzyżów podnóża.
Lecz ma ostroga ostro w brzuch konia się parła,
Którego tętent wściekły, jak szczęście, odurza —
A za mną płaszcz mój czarny na wichrze, jak burza.
Dnie spijałem, jak czasze zwycięstwa upojne,
Noce były pragnieniem nowych czasz i łupów.
Jak chleb, potęgę jadłem i sławę i wojnę,
Aż granicznych na ziemi brakło wkońcu słupów!
Zdobyłem wszystko! Krajów nie stało i trupów!
Morza dodałem lądom, których jest zbyt mało!
Posiadłszy wszystko, brać już nie mogłem okupów,
Wszystko się mojej mocy wszechwładnej oddało,
Wraz z martwego już wroga wbitą mi w pierś strzałą.
Przeszedłszy ziemię, żniwiarz sławy, śmierci siewca,
Konam w poczuciu mocy dumą oszołomnem.
Zgasnę, gdy wyrwę z piersi grot żelazny drzewca,
Lecz zostanę w podaniu świata wiekopomnem.
Pogrzebcie mnie na polu, pod niebem ogromnem,
W ziemi, com był jej gwiazdą, jak słońce w błękicie.
Lecz w dłoń, która władała żelazem niezłomnem,
Miast miecza, włóżcie ziarno pszeniczne mi skrycie,
By z dłoni, co śmierć siała, choć źdźbem wzrosło Życie.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |