Niech pani wie, że tylko kobieta tak walczyć potrafi dla swoich dzieci. My mężczyźni, opuszczamy w takich razach bezwładne ręce i sięgamy do kieliszka, albo chwytamy za stryczek.
Jako uczeń drugiej klasy dawałem lekcye. Śmiać mi się zachciewa, jak sobie przypomnę mojego pierwszego ucznia, chłopaka z jakiejś drukarni. Przynosił mi codziennie honoraryum — sześć groszy za godzinę. A dla mnie te trzy kopiejki reprezentowały trzy bułki, któremi dzieliłem się z rodzeństwem. Ale młodość to roślina zakwitająca zarówno w salonach bogaczów, jak w suterenach nędzarzy. Lata biegły szybko, uczyłem się, chociaż przyznaję źle!... Bo też co drugi dzień wychodziłem do szkoły naczczo, a powróciwszy, wynosić musiałem trochę starego papieru do sklepiku, żeby zań dostać chleba. Jesienią chlupało mi w dziurawych butach, zimą biegłem kłusem bez szynela środkiem ulicy, żeby się rozgrzać, za co mnie koledzy przezwali waryatem. Gdyby nie zamiłowanie do książki, bo nie powiem, do nauki, zmarniałbym napewno, książka podnosiła mnie w chwilach zwątpienia; książka zastępowała mi nieraz chleb, kiedym był głodny, książka starczyła mi za rozrywkę... błogosławię więc książkę.
Przez nią wkradała się pogoda do znękanej duszy, przez nią życie nędzarza ubierało się w różową koronę marzeń o lepszej przyszłości, ona oddalała pokusy, bo... bo ja miewałem pokusy... Ale co panią obchodzi to wszystko. Najlepiej nie dotykać się nędzy, nie widzieć jej nawet, bo bruka i zdaleka, — mówił zawstydzony, — przepraszam panią, przepraszam stokrotnie, ale tak wyrwało mi się to...
Ona mimowoli pochwyciła jego rękę.