się zapewne na społeczeństwo burżuazyjne, takie samo wstrętnie egoistyczne, bezduszne, krótkowidzące i pozbawione ideałów, jak francuskie naprzykład.
— Ładna perspektywa — wybuchnął Olaski. — I pan to mówisz z zimną krwią.
— Ja? Traktuję swoją filozofię, jak kokainę — znieczulam się nią, żeby wytrzymać, a potem, kiedy już staję się niewrażliwy na nic, pozwalam się unosić prądowi, któremu nie mogę się oprzeć.
— Tak nie będzie długo. Nie trzeba być pesymistą — rzekł Komirowski — za młodyŚ pan na podobne poglądy.
— Oh, nasze pokolenie szybko dojrzało, proszę pana! miało gotowe programy i poszło za niemi — mówił z goryczą Chojowski. A program to bardzo prosty: wszystko i wszystkich nienawidzieć, wszystko opluwać, ze wszystkiego kpić, wszystko niszczyć, zacząwszy od zaufania w sobie, budować fabryki i zakładać sklepy. Że tam trochę chwastów tu i owdzie w zwaliskach się napleniło, mniejsza o to, słońce cywilizacyi wytępi je wkrótce.
Chojowski mówiłby dalej, lecz narzeczona zasłoniła mu usta dłonią. Obejrzał się i spostrzegł bolesny wyrzut w jej oczach.
— Znowu ironia? — rzekła surowo. — Gdybyś pan wiedział, jak ona zmienia pana, panie Stanisławie, nigdybyś się do niej nie uciekał, nawet w takich razach, kiedy prawdziwa gorycz mówi przez ciebie. To dobre dla starych, dla tych, co życie ich już złamało, ale my... myśmy powinni inaczej patrzeć w przyszłość. To co pan powiedziałeś przed