łem cudnym blaskiem, roztaczającym jasność niebieską w miejscu, z którego wyjść nigdy nie miałem. Czarne duchy cofały się przed nią; szatan wzrok dumny schylał przed klejnotem, który jak talizman chronił mię od cierpienia i rozpaczy. Łza miłości przemogła sprawiedliwy gniew Boży, przeznaczenie potępionych i złość złych duchów. Na dnie przepaści zdawało mi się, żem w ogrodzie rozkoszy, uwieńczony różami, chwytający rozmarzonem uchem szmer srebrzystego strumyka; a to były przecież płomienie syczące i kłębiące się wkoło mnie, a to była przecież przyszłość nieszczęsna, bez końca, co nad głową mą zawisła. Wyrzuty sumienia, żal, kary i bóle, powinny były co chwila serce me druzgotać. Otóż nie! ono wciąż bilo jeszcze miłością. Ta łza spadając pociągnęła ku mnie niebo, i byłem w niebie...
Przebudziłem się i żałowałem piekła. Zniósłbym wszystkie nieszczęścia ziemi za jedno jej spojrzenie i wszystkie ognie wiecznego potępienia za jej łzę jedną.