Odźwierna lubiąca robić oszczędności na wszystkiem, zgasiła i to słabe oświetlenie.
Tego wieczora, podczas gdy mgła gęsta Listopadowa lodowata zalegała ulice Paryża, trzech mężczyzn postępowało jeden za drugim z twarzami zakrytemi, od góry przez szerokie skrzydła kapeluszy, a z dołu chustkami zawiązanemi aż do nosa.
Wyszedłszyz ogrodu Luksemburgskiego, zwrócili się przez Vaugirard na ulice Ferron.
Byli to przebrani za robotników trzej znani nam złoczyńcy, Gilbert Rollin, de Grancey i Serwacy Duplat.
Idący na przodzie zatrzymał się. Dwaj inni z nim się połączyli.
Zamieniwszy z towarzyszami po cichu słów kilka, rzekł do nich:
— Zawróćcie placem św. Sulpicyusza, a ja pójdę ulica Vaugirard. Gdybym nadszedł pierwszy, zaczekam na was w głębi podwórza, przed korpusem domu. Idźcie zwolna jeden za drugim, aby nie budzić podejrzeń odźwiernej.
Tu rozeszli się z sobą.
Godzina zbrodni nadeszła. Tego wieczoru Joanna Rivat zgładzoną być miała.
Noc ciemna, ponura, jak gdyby sprzyjała zamiarom zbrodniarzów. Mgła coraz gęstszą się stawała.
Trzej łotrzy szli zwolna, trzymając się ścian domów rękoma, pośród tych nieprzejrzanych mglistych obłoków opadających na ziemię.
Na rogach ulic bardziej uczęszczanych stali strażnicy miejscy z zapalonemi pochodniami rzucającemi drżące światło na chodniki i środki tychże.