zdową bramę, przystanął, a zwróciwszy się ku oknu czwartego piętra.
— Pojutrze, wszystko będzie skończone! — wymruknął z cicha. I wyszedłszy na ulicę udał się w stronę pałacu Luksemburgskiego.
∗ ∗
∗ |
Właścicielka szwalni, w której pracowała Róża, znalazła się w chwilowo w wielkim kłopocie.
Jedna z jej najlepszych robotnic zawiadomiła listem, iż z przyczyny choroby przez pewien czas do roboty przyjść nie będzie mogła.
Robotnica ta miała sobie powierzoną bardzo pilną i terminową robotę.
Niemając kim jej zastąpić, właścicielka zakładu zawezwała Różę.
Dziewczyna zabrała się natychmiast do pracy. O siódmej przyszła na ulicę Ferron, aby zjeść obiad z Joanną i zawiadomić ja o tem co zaszło, poczem wróciła do szwalni, gdzie miała pracować do północy.
Nazajutrz o siódmej rano była znów w zakładzie. Należało pracować pilnie, aby przez te dwa dni i część nocy wykończyć powierzoną sobie robotę.
Posługacz z magazynu odprowadził ja tego wieczora do domu.
Dni pośród tego szybko się zmniejszały.
Mimo, że właściciel domu przy ulicy Ferron pragnął jak najprędzej ukończyć roboty budowlane, niemógł ich prowadzić przy wieczornem oświetleniu.
O piątej po południu, mularze, cieśle, malarze, ślusarze, opuszczali robotę i głuche milczenie zalegało dom cały.
Podwórze, którego brama była otwartą do godziny ósmej wieczorem, oświetlone było zaledwie małą czerwoną latarką, ustawioną na kupie gruzów.