— Nie stracę jej, upewniam!
Była już blizko północ, gdy ksiądz Raul z notaryuszem opuszczali pałac przy ulicy Vaugirard.
Gilbert Rollin jak to widzieliśmy, odważnie, a raczej bezczelnie stawił czoło burzy huczącej nad sobą.
Kolejno, to wyniosły, to kąsający, lub pogardliwie zuchwały, stosownie jak uważał to za korzystne dla siebie ukazywał się pod temi różnorodnemi postaciami. Pracując nad sobą, do ostatka zachował krew zimną i niedozwolił się owładnąć wrzącemu w sobie gniewowi.
Mimo to wszystko, był mocno zaniepokojony.
Niektóre szczegóły jego życia, o których sądził, że Henryka nic nie wie, zostały nagle odsłoniętemi.
— Znano wszystkie popełnione przezeń szaleństwa, czem uczuł się być głęboko upokorzonym.
Podtrzymywana radami księdza d’Areynes i notaryusza, Henryka nie zachwieje się na pewno w swoich postanowieniach tak energicznie przez nią wygłoszonych.
Gilbert wrócił do swego pokoju w najwyższym nerwowym podrażnieniu.
Opanowała go wściekłość blizka szaleństwa. Wszystko co znalazł pod ręką, tłukł bez litości, po owym wreszcie paroksyzmie, uspokoił się nieco i zaczął rozważać na zimno, to co mu przedstawiła jego żona.
— Dwanaście tysięcy franków rocznie! Jakaż nędza! — powtarzał.
On, który od lat siedemnastu nawykł wydawać daleko więcej miesięcznie po nad tę sumę.
Co zrobić?... Jak postąpić?.. Co przedsięwziąść?...
Miałżeby sprzedać swe konie wyścigowe dla zapłacenia długów, jak to mu radzono, a raczej nakazywano?