Jump to content

Page:PL X de Montépin Żebraczka z pod kościoła Świętego Sulpicjusza.djvu/306

From Wikisource
This page has not been proofread.

 — Połów ryb w rzece jest wzbronionym aż do końca tego miesiąca.
 — To prawda! Poszanowanie dla rozkazów policyi!
 Tak rozmawiając przybyli do pralni restauratora.
 Przez wielki drzwi oszklone, widzieć było można wnętrze obszernych sal na pierwszym piętrze, przepełnionych gośćmi w Niedziele i święta, a pustych w dni powszednie. Most na sznurach, zbity z czterech desek zaopatrzony sosnowa poręczą, łączył statek z wybrzeżem, na którem od świtu praczki pracowały, z kijankami w rękach, pochylone po nad parująca bielizną świeżo z kadzi powyjmowaną.
 Boulard z Duclot’em weszli na kładkę.
 Mężczyzna pięćdziesięcioletni pośpieszył na ich spotkanie.
 Był to właściciel zakładu. Szczupły, nizkiego wzrostu, z małemi przenikliwemi oczyma, znanym był jako ciekawy gaduła.
 — Czem mogę panom służyć?-zapytał przybyłych.
 Boulard przypatrując mu się myślał sobie:
 — Trzeba się mieć na baczności z tym lisem.
 A odpowiadając na zapytanie:
 — Prosilibyśmy o jaką przekąskę — odrzekł.
 — Dobrze, cóż panom podać? Co pan masz gotowego. Może być porcya sera, chleb i butelka białego wina.
 — Zgoda, jeżeli wino jest dobre.
 — Jak najlepsze, po franku za butelkę.
 — To drogo!... ale niech będzie.
 — Wejdźcie panowie, ja wam usłużę, bo moje kobiety zajęte Zona jest w pralni, córka w łazience.
 Boulard z Duclot’em weszli po wschodach drewnianych do długiego korytarza, na który otwierały się drzwi kabin kąpielowych, a następnie do obszernej sali zastawionej stołami i stolikami różnego rodzaju.
 Ojciec Bordier, sam im usługiwał.
 — Panowie pracujecie przy budynkach? zagadnął, spoglądając na poplamione wapnem ubrania swych gości.
 — A tak — odrzekł Boulard.
 — Jakże idzie robota?
 — Licho! wszak mamy nadzieję, że będzie lepiej.
 — Zapewne! znajdzie się wiele domów do odbudowania,