Jump to content

Page:PL Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich. T. 2.djvu/331

From Wikisource
This page has been proofread.

sta weszli. Aż dopiero piekarczyk nadbiegł z rydlem i liny poprzecinał. Kaspar von Schwalbach, który stał na moście, wpadł w fosę, ale go swoi potem wyciągnęli. Moritz Knebel został mocno raniony. Bo mieszczanie, widząc co się działo, już stali na murach i strzelali; inni mierzwą i czem mogli dziury naprawiali, bramy zawalali, czem kto mógł rzucał na nieprzyjaciela, cegłą, kamieniem, a kobiety na prędce nawet waru przyniosły, przez co się wielu poparzyło. Tak tedy musieli odejść krzyżacy, a raniony dowódca Knebel wkrótce potem w Królewcu umarł. Uradowani zaś mieszkańcy co rok ten piątek po niedzieli Laetare obchodzili uroczyście w kościele, a przy owej bramie wmurowali dobroczynny rydel na pamiątkę. Król Zygmunt osobnem pismem z d. 25 kwietnia bardzo ich pochwalił dla waleczności i nowe łaski im wyświadczył. Z wojny jaką mieli polacy z Albertem brandeburskim, elblążanie i w ten jeszcze sposób skorzystali, że prosili króla Zygmunta, aby im pozwolił zerwać zbyt bliski zamek Pr. Holąd (Pr. Holland), który wtedy polacy trzymali, a miasto E. niejednę szkode z niego miało. Król odpisał 19 stycznia 1521 r., że mogą sami przyjść i zamek zerwać, tylko jak naj rychlej, bo się obawiał, żeby tymczasem oczekiwany pokój nie stanął. Poszli tedy zaraz elblążanie i zamek zburzyli; armaty zabrali z sobą do miasta; ale po zawartym pokoju r. 1525 znowu je oddali. O krzyżakach i to warto dodać, że dawniej r. 1468 Kazimierz król był rozporządził, aby się w E. corok zjazd odbywał, składający się z 12 osób od Korony i z tyluż od krzyżaków; mieli oni wszelkie spory i skargi zachodzące między poddanymi króla a zakonu rozstrzygać. R. 1542 w miejsce zabranego klasztoru założono w E. akademią, ale ta potem podupadła, aż ją senat elbląski r. 1592 nanowo dźwignął, pomnożywszy szkoły i ufundowawszy znakomitą bibliotekę. Następnie zamieniła się ta wyższa szkoła na gimnazyum, które teraz jeszcze istnieje. R. 1558 otrzymali liczni tutejsi luteranie wolność swojego wyznania nowego augsburskiego od króla Zygmunta Augusta. Przywłaszczyli sobie wtedy wszystkie kościoły, jakie tylko były w mieście, aż dopiero w r. 1618 z woli i rozkazania króla Zygmunta III oddali katolikom kościół paraf. św. Mikołaja, którego był król patronem. Z czasów Batorego kiedy się toczyła wojna z gdańszczanami, donoszą pisma: Roku 1577 odjął król gdańszczanom prawo t. zw. składowe na towary (Stapelrecht), i przeniósł je do Elbląga, przez co miasto tutejsze niezmiernie wiele zyskało, bo wszyscy niemal zagraniczni kupcy, osobliwie anglicy, zaraz się dotąd z Gdańska przesiedlili dla handlu. Gdańszczanie chcieli się za to zemścić na elblążanach, którzy wiernie stali przy królu. Zebrali wtedy wszystkie swoje i cudze, osobliwie duńskie okręty, a było ich coś 60, i z wojskiem wysłali na Elbląg. Dowódzcą był wtedy bawiący u nich duński admirał Eryk Munk. Po drodze popłynęli najprzód rz. Pasaryą (Passarge) do Braniewa (Braunsberg), od którego 5000 tal. wymusili. Z Tolkmicka wielką moc żywności zabrali. Potem stanęli w elbląskim porcie przy ujściu rz. Elbląg do zatoki, ale nie mogli dalej pod miasto płynąć, ponieważ wiatr był przeciwny. W samą niedzielę 15 września 1577 r. rozeszła się wiadomość po mieście o nieprzyjacielu. Trwoga wielka zapanowała, ale mieszkańcy zgromadzili się do kościoła św. Mikołaja i uroczyście ślubowali, że wiernie wytrwają aż do ostatka przy królu. Bramy zaniedbane, słabe, gnojem i kamieniem zawalili, mury czem prędzej połatali. W rzece Elbląg 2 berlinki zatopili, tak że okręty nie przeszły. Nareszcie dnia 17 września nadeszły oczekiwane polskie posiłki: 200 węgierskiej piechoty i 100 jazdy pod wodzą Bekiesza. Bekiesz nie czekał, tylko zaraz dalej wyruszył z miasta, bo nieprzyjaciel wszędzie po wsiach plądrował. Odpędził go Bekiesz pod górę aż do wsi Łęcze (Lenzen), odebrał całą zdobycz i do ucieczki na okręta pod wsią Succase zmusił. Późno wieczorem wrócił, mając z sobą 30 jeńców. Widząc to gdańszczanie ofiarowali ugodę, ale elblążanie jej nie przyjęli. Tak tedy przyszło do ostateczności. Nazajutrz w środę suchych dni przypłynęła rzeką cała moc gdańszczan okrętami blisko pod miasto i wylądowali na oba brzegi. Część wojska po prawej stronie pobił na głowę Bekiesz. Ale po lewej dotarł nieprzyjaciel pod same mury i zapalił 24 śpichlerzów; od nich pobliskie domy się zajęły. Trwoga opanowała wszystkich, gdy się miasto paliło, a nieprzyjaciel stał przy murach. Ala ogień kul i armat, którym elblążanie z wałów i murów ustawicznie częstowali, daleko gorzej parzył: zbyt bliscy gdańszczanie padali pod murami niby muchy. W końcu kiedy kula trafiła w admiralski okręt i ster z całą tylną częścią mu odjęła, nie było dłużej rady. Rozgniewany Eryk Munk (bo mu gdańszczanie byli powiedzieli, że w Elblągu nie ma obrony) dał rozkaz do odwrotu; kto mógł odpłynął na okrętach. Niektóre oddziały jednak pozostały jeszcze w nizinach i pustoszyły elbląskie wioski. Ze wsi Jungfer zabrali dzwony z kościoła, ba nawet grób świeży odkopali, spodziewając się skarbów. Także na górach spalili Łęcze i inne wioski. W rzece zatopili 2 okręta kamieniami naładowane, żeby im szkodzić. Za taką wygranę obchodzili elblążanie odtąd każdą środę jesiennych suchych dni uroczystem świętem. Także król Stefan bardzo ich chwalił i opuścił im z wdzięczności pewną część portoryów. Teraz poczyna się najświetniejsza