i giestu, jej zaś sprawia to przyjemność. Gdy mówi do niego, jest poważna, ale łagodna i słodka. Wogóle ta kobieta zmienia się nadzwyczajnie, gwałtownemi nawrotami przechodzi od dumy do miękkości, od śmiechu do posępnej obojętności i zamyślonej powagi. Przewalają się w niej jakieś wielkie, przygaszone siły.
Mówiłam do Obojańskiego o moim kulcie bezpożyteczności. Umiejętnie udawał, że mu się to podoba i nawet, że go interesuje.
— Ideję tę — rzekł — ślicznie wyraża jedno przysłowie arabskie: „czyń dobro i wrzucaj je do morza“.
Czułam od pewnej chwili na sobie wzrok Obojańskiej. Obróciłam na nią oczy i w twarzy jej ze zdumieniem wyczytałam nastrój, zbliżony prawie do rzewności.
Natychmiast ściągnęła brwi i jej oczy Ateny ze słodkich stały się znowu sowie.
— Jak się pani u nas podoba? — zaskoczyła mię niespodzianym pytaniem, gdy Obojański zajął się dwoma pozostałemi panami.
— Bardzo — odrzekłam. — Tak oryginalnie i stylowo harmonizują się tu ludzie z oprawą — Tylko — —
— Co? — zapytała.
— Właściwie — to nie zarzut. Tylko z mego punktu widzenia — tak mało jest tu życia...
— Ma pani słuszność — rzekła i uśmiechnęła się nawet. — Ale ja nie czuję już tego braku. Tak