sze podróży wraz z Julką odjechali naprzód. Do dorożki weszliśmy we dwoje z Księciem.
Bałam się chwili, kiedy ustaną kwestje z tragarzem, kwitami, adresem. Bałam się dowiedzieć, jak zdecydował Książę stosunek między nami. Nigdy jeszcze w tym stopniu nie zależałam od mężczyzny. Rolę moją, charakter mego znajdowania się tam — wszystko to on miał określić. Drżałam na myśl, że okaże się niedość subtelny i dobry. Bo wiadome było przecież, że dla niego — do niego przyjechałam.
Konie ruszyły, dorożka potoczyła się lekko i cicho po nieznanej ulicy. Z obu stron rosły kasztany; niedawno rozwinięte liście świeciły się w płomieniach wtulonych w nie latarni. Niebo było blade, przecudnego koloru, drzewa pomimo zapalonych świateł zachowały szmaragdowość zieleni, ciemne kamienice wyciągały się w nieznajomą perspektywę. Wieczór był taki, że nawet w najodleglejszym wspomnieniu nie mógłby się wydać bardziej cudny.
Wtedy Książę powiedział:
— Będziemy zameldowani tutaj jako małżeństwo — czy to dobrze?
Milczałam.
— Jest pasport zagraniczny z nazwiskiem fałszowanym. Nominalnie przyjeżdżamy oboje prosto z Austrji. Przez te dwa tygodnie mieszkałem za miastem umyślnie. Tylko nie trzeba zapomnieć nazwiska. Dla wszystkich będziemy małżonkami Szwarc — dobrze?