Szłam po ulicy z Janem, gdy spotkałam Teresę. Pobladła w pierwszej chwili — a później powitała nas ze spokojną twarzą. Przez czas jakiś szliśmy we troje, rozmawiając o innych rzeczach.
— Spotkaliście się z Księciem — odezwała się do mnie.
— Mówił wam?
— Tak. Uważaliście, jak mało się zmienił. Nie znać na nim prawie tego dziesięciomiesięcznego więzienia.
— Niezwykle silny człowiek — wtrącił Jan.
— Tak, to jest siła....
Byłam ciekawa, czemu wogóle Książę mówił o mnie z Teresą. Zręcznie zapytałam ją o to.
— Dziwił się, że coś robicie — objaśniła. — Przypuszcza, że jest to jakiś kaprys przelotny —
— Na jakiej zasadzie? — rzekłam, pokrywając urazę. — Zna mię przecież tak mało...
Teresa uśmiechnęła się.
— Czy ja wiem? Mówił, że zrobiliście na nim wrażenie litościwej pani, przynoszącej ubogiemu jałmużnę i słowa pociechy — jak w moralnej powieści...
Roześmiałam się nieszczerze.
— Jakże można sądzić tak powierzchownie...