jednego oka; niedomknięte powieki pozostawiały wązką szczelinę krwawą.
Dowiedziałam się, czy człowiek, ranny przed miesiącem i leżący dotąd w szpitalu, jest jego synem.
— A jakże, Franciszek. Będzie tydzień, jak mu nogę odjęli — —
Uważnie patrzyłam na niego. Powiedział to spokojnie, prawie obojętnie.
— Jakie nieszczęście — rzekłam. — Człowiek młody — dzielny, pożyteczny —
Starzec pochylił głowę.
— W dobrej sprawie — krótko wyjaśnił.
Przypomniałam sobie fałszywe moje obawy. Tak zupełnie czego innego czekałam. W podziwie milczałam przez chwilę.
— To jedynak? — spytał Książę.
— Mam jeszcze dwuch młodszych. Oba wzięci. Ale nie będą z nich tam mieli pociechy — — groźnie dodał. — Chowani już tak — —
— A ta mała?
— Nie moja. Siostrzenicy. Przychodzi czasem tylko. A tak, to już jestem sam.
— Ale z synem się widujecie?
— Nie można. On inaczej tam zapisany. Z boku się dowiaduję...
Zamilkł, zamyślił się. Drobna, pomarszczona twarz jego stopniowo zmieniała wyraz. Po chwili zaczął mówić powoli, jakby w coś bardzo dalekiego zapatrzony:
— W dobrej sprawie... nie żal... U nas już tak...