List Zienowicza.
„Chłód — mówi Pani — majestat... Ach, gdybym pozwolił sobie na jedną chwilę zaufać kapryśnej i nieobliczalnej naturze Pani, gdybym na chwilę uwierzyć mógł, że to dzikie, niesforne serce wróciło znów do mnie — nie słowa te rzuciłbym do stóp Pani, ale czoło moje, czoło, bijące o ziemię w hołdzie niewolniczym.
Ale cierpiałem zbyt wiele... Ja — ironiczny pan uczucia, patrzący śmiało w zimne oczy Sfinksa, obywatel państwa Nieskończoności, mag i rycerz niezłomny, ja — Hertenstein, grający na ślepej klawjaturze pieśń o Bezczynie i Nieziszczeniu, ja — dla którego wcielenie idei w konkret jest śmiercią idei, ja — gardzący wszystkim, co nie jest pogardą — dzisiaj za jeden pocałunek tych ust buntowniczych oddałbym Absolut, który kocham nad wszystko, bo zawsze weń mogę nie wierzyć...
Chłód... majestat...
To nie chłód, nie majestat — i nie schlebiająca kobiecej próżności zawiść nawet. To wstręt do tej myśli, że mógłbym być zazdrosny o tych — bohaterów jutra. Jutro... O jakże biedne jest życie,