bodnie. Mówiąc zaś do pana, musiałem wciąż mieć na uwadze to, że pan jest — artystą...
Zienowicz — zaskoczony tą napaścią — nic na razie nie odpowiedział. I dla mnie również złośliwość Jana — zwłaszcza przy pogodzie jego spojrzenia — była zupełną niespodzianką.
— Rzeczywiście — robotnicy — odezwałam się prędko i nie wiedziałam, jak skończyć.
Zienowicz pomilczał chwilę, spokojnie popatrzył na Jana — i zaczął mówić poważnie swym melodyjnym, przyciszonym głosem:
— Mówię nie dla tego, że tam raz kogoś zabili. Nie ulega wątpliwości, że ginie wciąż wielu ludzi, nieraz cennych bardzo. Ale wogóle przeraża mię — jako artystę — wasz ideał socjalny. Dacie wszystkim jednakie i równe warunki rozwoju, nie pozwolicie zmarnować się żadnemu talentowi, uczynicie mu życie łatwym i pogodnym. A przecież prawdziwy artysta jest dzieckiem bólu, walki i wyrzeczeń, przecież bodźcem twórczości są pragnienia niezaspokojone, żądze zdławione, zatamowane wszystkie prądy życia. W waszym przyszłym koszarowym ustroju artyści staną się sytemi producentami doskonałych rymów, konsekwentnego obrazowania, pozbawionemi goryczy i niezadowolenia, tęsknot i marzeń nieziszczonych, dobrze wykwalifikowanemi rzemieślnikami...
Jan spoważniał także, ale nie odpowiadał nic, jakby inną myślą zajęty.
— Co pan mówi — odezwałam się, gdy zamilkł Zienowicz. — Czyż zaspokojenie zwykłych