Małgorzata z Zembocina/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Małgorzata z Zembocina |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały utwór Cały tom V |
Indeks stron |
I Upłynął rok, drugi i trzeci, upłynął jeszcze jeden, drugi i trzeci. Dobrogniew w tym przeciągu czasu wracał i znowu na zwiady wychodził, lecz próżne jego zabiegi, nic nie wie o Małgorzacie. Sambor nie uwiózł jej z sobą, bo on sam siedzi w czarnym krakowskim lochu za podobną, jak zembocińska, zbrodnię. Bodzanko równie nie posiada jej ręki, bo dotąd z innymi zalotnikami szuka jeszcze i śledzi Małgorzaty. Smutny Wacław w gotyckim zamku swych ojców trawi ciche godziny. Rdzewieją porozwieszane na ścianach kindżały i rohatyny[1], a ognisty kary zapomniał turniejowych harców; Świętosławek tylko potrzaskuje wkoło niego biczykiem i bawi się z zaśniedziałą zbroją rycerza. Spoglądając na niego, Wacław cieszy się, raduje w bolesnej duszy igraszką małego chłopczyny.
— Biedny chłopczyno! Gdybyś ty wiedział, czyim jesteś więźniem, gdyby ci gorycz serca mojego w twoje uczucie przelaną była, gdybyś na łonie matki całował szanowne jej ręce, błagałbyś ją zapewne za mną, błagalibyśmy ją obydwa! Może, możeby ulitowała się nade mną. Ależ, o próżna myśli!... mógłżebym wiernej, prawej małżonce tak [ 92 ]bolesne zadawać rany, mógłżebym ja wystawiać na najsroższą walkę najświętszych jej powinności dla Mikołaja z tak wielkim okupem swojego własnego dziecka? Daremnie, daremnie — jestem nieszczęśliwy i nim wstąpię do grobu.
Kiedy tak duma Wacław, nagle jakiś zgiełk rozlega się w podwórzu zamkowym. Zadziwiony, bierze za rączkę Świętosławka i biegnie ku drzwiom komnaty; ależ, zanim doszedł, otwierają się nagle i Dobrogniew po trzech latach podróży stawa przed jego obliczem. Uścisnął go i najspieszniej zapytał.
— Bądź spokojnym, Wacławie! — rzekł, przerywając, Dobrogniew. — Małgorzata żyje jeszcze.
— Żyje! — wykrzyknął młody pan na Siewierzu z niewymowną radością i łzami zalał swe lica. Ucichnął Dobrogniew, a po chwili radosnego płaczu Wacława i rzewnych westchnień zapytany od niego, gdzie i czy wolna żyje:
— Wolna — rzekł — chociaż zamknięta w więzieniu.
— Jakto? — przerwał mu Wacław. — Mów jaśniej!
— Po długim nadaremnym utrudzie, kiedym odległe zwiedził krainy i nie mogłem powziąć żadnej wiadomości o Małgorzacie, postanowiłem wrócić do domu. Szedłem około byłego Zembocina. W blizkości tych gruzów leżą Proszowice, w nich jest kościół, a na nim wyniosła wieżyca. W ciepłej maja nocy spocząłem pod nią i — o zjawienie! — usłyszałem głos niewieści, wychodzący z ciemnego otworu wieży. Przysłuchuję się, rozważam, aż tu, o cuda, słyszę głos... Małgorzaty i Maryi! Chowając głęboką tajemnicę, badałem ludu o wieżę, lecz ten, jak zwykle, zamiast prawdy opowiadał mi same powieści o strachach i dziwach. Widząc, iż owi wieśniacy wcale o Małgorzacie nie wiedzą, udałem się do plebana, wymiarkowałem go, a potem oznajmiłem mu [ 93 ]wszystko, i ten mnie nauczył, że w owej okropnej, straszliwej nocy, kiedy Zbilud, Zema, Sambor i Bodzanko napadli na dom Małgorzaty w skutku dania im ostatniej, pogardzającej niemi, odpowiedzi, postanowiła była zamknąć się dobrowolnie przed zgrają lubieżnych, natrętnych rozbójników i żyć raczej w grobie, ale nieskażona, ale niewiarołomna.
— O szlachetna niewiasto! o szczytny wzorze prawych, nieugiętych małżonek! Więc nam źle o ich ślubach ze Zbiludem mówiono?
— Oszukano nas — odpowie Dobrogniew. — Ależ nie tu koniec — mówił dalej dobry, stary giermek. — Czcigodny kapłan z nadzwyczajną bojaźnią i boleścią opowiadał mi że Bodzanko podobno domyśla się już o schronieniu Małgorzaty i że wkrótce ta nieszczęśliwa kobieta znowu zagrożona będzie nową okropnością.
— O, nie, Dobrogniewie! — przerwał mu Wacław. — Krew i życie prawego rycerza należy się obronie skrzywdzonej piękności.
Rzekł i natychmiast wydał rozkaz do zbrojenia się. Pocieszny to był widok, kiedy w drobnem Świętosława ciele na hasło do boju męska zaczęła się radować dusza. Biegał, czyścił, dźwigał ciężkie żelaza i, nie umordowany, znosił, podawał mniemanemu ojcu oręże. Sam, w lekką przybrany zbroję, nie posiadał się z uniesienia. Jakież wrażenie czynił on na Wacławie, na tej tęsknej, rozżalonej duszy jego! Już wszystko było w pogotowiu. Młody rycerz szczególniej względem papierów na przypadek niepowrotu dał zlecenia te same, co pierwej, Dobrogniewowi i rzewnie go uściskał. Dano znak, spuszczono z głuchym łoskotem obrończe zamku mosty. Przeszła z wesołą odwagą zbrojna drużyna Wacława i pod samotną proszowicką. wieżycę zmierzała niecierpliwie za wodzem.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |
- ↑ Kindżał — sztylet, rohatyna — włócznia.