Jump to content

Dziennik (Krasiński, 1912)/18 sierpnia 1830

From Wikisource
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Dziennik
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wydania 1912
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Wikisource
Inne Cały Dziennik
Download as: Pobierz Cały Dziennik jako ePub Pobierz Cały Dziennik jako PDF Pobierz Cały Dziennik jako MOBI
Cały tom V
Download as: Pobierz Cały tom V jako ePub Pobierz Cały tom V jako PDF Pobierz Cały tom V jako MOBI
Indeks stron
[ 185 ]
Interlaken, 18 sierpnia 1830, 9 wieczorem.

 W Thounie, nad Aarem wzięliśmy statek i gdy burza ze wszystkich stron gromadziła się nam nad głowami, wpłynęliśmy na niebezpieczne jezioro Thoune, otoczone iglicowemi skałami, które wówczas były nam widne ledwie poprzez białawą mgłę, rozciągniętą dokoła. Wiatr był silny, fale dość wysokie i burzliwe; zdawało się, że burza niedaleko. Słyszałem nieraz o niebezpieczeństwach tego jeziora, o prądach wiatru wznoszących się z rozpadlin górskich, o wirach wodnych na środku, o nagłych i gwałtownych podmuchach wiatru, przewracającego czółna; jednak chciałem wypłynąć na pełną wodę i nie wracać do portu. Deszcz zaczął padać wkrótce i grzmot oddalony rozległ się w długich echach po przez galerye, ciosane ręką przyrody w skałach nadbrzeżnych. Fale zdwojonymi razami uderzały o nasze czółno wątłe i rozpryskiwały się w śnieżną pianę; dokoła widzieliśmy tylko chmury. Tu obrus mgły rozwijał się ponad wodami, tam, słupy obłoków uczepione stoku gór, zmieniały kształt co chwilę. Rzekłbyś, arkada z alabastru, a to tylko kula śniegu; myślałbyś, że to tum gotycki, a w jednej chwili było to skrzydło sępa lub przegub węża. Skały czarne przebijały się przez mgłę niekiedy, i żałobnem czołem, i ramionami ogołoconemi z ciała [ 186 ]wysuwały się na jezioro, jakby chciały nas zamknąć, zdobycz żyjącą, w uścisku granitowym.
 Wiatr zwiększał się: miałem uczucie żalu, że nie chciałem zawrócić z drogi. Były kobiety w naszej barce i lękały się; co do mnie, nie obawiałem się wcale, bo wierzyłem, iż zginąć nie mogę. Nie widziałem jeszcze wszystkiego, co powinienem widzieć przed swoim dniem ostatnim. A zaprawdę, widok rozwścieklonego jeziora stawał się straszliwym; bałwany wody łamały się z hałasem o ster naszej łodzi lekkiej i łatwo przewracającej się; wiatr z każdą chwilą zmieniał kierunek, a niebo przedstawiało widok zupełnego wzburzenia, które trudno odmalować i opisać. Masy chmur uderzały o siebie wzajemnie. Lawiny mgieł zsuwały się z wierzchołków gór, potem znów wznosiły się gwałtownie; trochę słabych promieni omdlałego słońca zemdlałych wśród tylu chmur, czyniło tę scenę jeszcze straszliwszą. Masy czarnawe, nieprzeniknione krążyły w powietrzu i chciały jakoby upaść nam na głowy, z grzmotem, który każdej chwili mógł zbudzić się i wypaść ze swego łoża mglistego. Świsty wichru wzrastały, a my posuwaliśmy się ciągle; wpłynęliśmy w ciasny wąwóz, gdzie fale jeziora były jeszcze liczniejsze i wścieklejsze. Był to jednak widok piękny. Jest coś wielkiego i wspaniałego w obłoku, który oddziela się od gromady mgieł i sam, wyprzedzając swych towarzyszy, puszcza się na drogę burzy, dumny i niewstrzymany, gardząc zrębami skał, o które każdej chwili może się rozbić. Jest coś imponującego w ścieśnionej masie oparów, które skrywają niebo z przed oczu i olbrzymie góry jak więźniów trzymają w wilgotnym uścisku.
 ...Lecz chociaż były wszystkie znaki poprzedzające burzę, burzy samej nie było i wylądowaliśmy spokojnie na drugim brzegu, skąd w pół godziny udaliśmy się do Interlaken.
[ 187 ] Jest to kolonia Anglików, i znowu zobaczyłem Angielki. Wszystkie mają dla mnie czar niepojęty, czar zapożyczony od jednej[1]... Lubię zdaleka ich kibić, lubię ich głowy zdaleka; zblizka są dla mnie najzupełniej obojętne.
 Interlaken to piękna dolina, ze wszech stron zamknięta dwoma łańcuchami gór. W pewnej odległości widać Jungfrau, która byłaby najpiękniejsza z gór, gdyby się Mont-Blanc rozpadł. Mnóstwo tu oberż i wiejskich domków o białych murach, zielonych żaluzyach i małych ogródkach, pełnych tulipanów, róż i stokroci. O kika kroków Aar płynie.
 Wieczorem, pijąc herbatę w obszernym salonie oberży, usłyszeliśmy za drzwiami melodyjne głosy: czterej ślepi śpiewali. Dźwięki tej muzyki były powietrzne, harmonijne; wznosiły się stopniowo i pachniały powietrzem gór szwajcarskich i tyrolskich. Śpiewali Ranz des Vaches i chór z Wolnego Strzelca[2].
 Każda choroba wzrusza mię i wzburza, bo myśli moje przenosi do tego, co na wspomnienie samo każę drżeć wszystkim strunom mojej duszy. Więc siadłem na kanapie w głębi sali, mając przed sobą jakieś towarzystwo angielskie pijące herbatę, i oddałem się marzeniu. Oczy miałem pół przymknięte; w blasku chwiejącego się płomienia kominka widziałem fałdy fantastyczne falistych sukien pań; srebrny herbatnik także niewyraźnie błyszczał mi przed oczyma. Tymczasem śpiew ciągnął się dalej, żywy i świetny, to znów powolny i mierzony. Dokoła twarzy czułem powiew gór; widziałem trawnik ogrodu pośród śniegów Chamonix; a co więcej, wyobrażałem sobie, że między innymi przedmiotami rozróżniam obraz unoszący się w powietrzu, zbliżający się do mnie, oddalający się, potem znowu krążący przy mnie w kołach powietrznych. Dźwięki dochodzące do mego ucha wzbudzały także moją [ 188 ]litość. Ci ludzie skazani na wieczną noc, co śpiewali głosem tak pociągającym, tak słodkim, pozbawieni siły wzroku, znaleźli jednak dość mocy głosu, aby poruszać serca i sięgać aż do duszy. Biedni nieszczęśliwcy! Co muszą myśleć zabawiając innych, gdy sami skazani są na cierpienia najstraszniejsze! Zdało mi się, że widzę człowieka, padającego w przepaść, i z słodkim uśmiechem na ustach chwytającego się cierni kiełkujących na brzegu przepaści. Słowem byłem w tej chwili dziwnem połączeniem najróżniejszych wrażeń. Wzburzony, a za chwilę spokojny, w gorączce i rozmarzony, wspominałem sceny szczęścia i rozmyślałem nad nieszczęścia ostatnim stopniem. Leżałem na sofie i wszystkie przedmioty zaczynały mieszać się i zlewać przed memi oczyma. W tej chwili myśli się zmąciły, śpiew ustał i czar chwili przerwał się

────────

Przypisy

[edit]
  1. Jedna Angielka jest Henryka Willan.
  2. „Wolny Strzelec“ — opera Webera.


#licence info
Public domain
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]

This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home.


Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.

PD-US-1923-abroad/PL Public domain in the United States but not in its source countries false false