Cholera (Krasiński, 1912)/1
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Cholera |
Pochodzenie | Pisma Zygmunta Krasińskiego |
Wydawca | Karol Miarka |
Data wydania | 1912 |
Druk | Karol Miarka |
Miejsce wyd. | Mikołów; Częstochowa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cała powieść Cały tom VI |
Indeks stron |
Naprzeciw wielkiego ołtarza, w kościele Augustyanów w Wiedniu, Canova wzniósł arcyksiężniczce austryackiej pomnik z marmuru kanaryjskiego. Jest to grobowiec na rozcież otwarty. Z jednej strony lew, z drugiej duch. Anioł i zwierzę, oboje spokojni, jakby uśpieni, a pomiędzy nimi postać kobieca wchodzi w ciemnię grobu, na progu jego stopę stawiając. Krok jeden jeszcze, a w przepaść się pogrąży. W tej postaci tak białej, odwróconej od świata, by lepiej myśli zebrać przed wejściem do wieczności, jest rezygnacya, nadzieja i majestat. Potem dostrzega się jakby lekki ruch w fałdach jej tuniki. Wpatrując się długo w tę postać, zdaje się, że kroki jej wloką się zwolna naprzód, że kraj szaty rozpłynie się niezadługo w mroku, co wszystko ogarnie, poza temi drzwiami jeszcze z marmuru, jeszcze z materyi, jeszcze oświetlonemi słońca promieniem, jeszcze ozdobionemi dłutem człowieka.
Tam, wpatrzony w pomnik, z głową zwróconą na mszę, która się w kaplicy za nim odprawiała, młodzieniec miał kapelusz w ręku, nie wiedząc, jaką przybrać postawę, jak gdyby był u dworu i przypominał sobie rady szambelana. Szeroka smuga światła, spadając z szyby na szybę i z stropu na strop, zatrzymała się na jego czole, na wzorzystej kamizelce, na złotym łańcuchu i na ubraniu świeżem, zupełnie modnem, lecz pofałdowanem wszędzie od zgniecenia i podartem około guzików; krawat czarny [ 67 ]zawiązany miał niedbale na szyi, laskę trzymał w ręce, buty starannie wyczyszczone pokryte kurzem: oto jego wygląd.
Patrząc na twarz pokratkowaną żyłami czerwonemi, nabrzmiałemi, płonącemi febrą, na to czoło blade, żółte żółtością liści jesiennych, sine chwilami, bo oblicze jego miało wyraz żywy, zmienny, nie zachowując żadnej barwy, lecz mieniąc się naraz wszystkiemu można było różne rzeczy przypuszczać, snuć zagadnienia Walter-Scotowskie, hipotezy Gallowskie i Lavaterowskie lub Jules Janina[1], albo bawić się w zagadki na podobę Balzaca[2]. Można było domyślać się, że nieznajomy przeszedł suchoty, lub proces kryminalny, że cierpi na żałosne zamulenie śledziony, albo czarne knuje myśli, że jest w przededniu lub nazajutrz po zbrodni.
Na czole jego różne zmarszczki krzyżując się kreśliły tajemniczy hieroglif zbrodni. Ponieważ jednak nie były spokojne, nieruchome, a w brózdach ich nie drzemała, dawna przeszłość, można było wnosić, że ta dusza, nie zatwardziała w złem, że błędy jej nie były bankructwem spadającem z wysoka po tysiącznych operacyach rachuby; że zaś, przeciwnie, ruchliwe mieniły się i, nie zatrzymując się ani na chwilę, przebiegały po zwiędłej skórze, niby błyskawica po strzępach chmury, migając w okrutnej jakiejś igraszce, jakby rysunki kalejdoskopu[3], — można było powiedzieć, że to dusza namiętna zarówno w dobrem, jak złem, ulegająca bodźcom chwilowym, nie lubiąca się zastanawiać, nie znająca rozmysłu, w miłości znająca tylko uniesienia, w nienawiści szał, której nie zatrzyma nigdy myśl o aniele stróżu, ani podszept szatana, krocząca drogą za natchnieniem, upadająca, by się podnosić, podnosząca się, by upaść, znowu i spełniająca swoją kolej upadków i ekspiacji, wśród gorączkowych upojeń i kolących bólów, nieustannem szaleństwie.
[ 68 ] Spokój tych białych, kamiennych, nieruchomych postaci, które zatrzymały z życia tylko uroczystość jego chwil ostatnich, budził w sercu młodzieńca wyrzuty, w duszy jego zazdrość. Wpatrywał się w nie, chciwy ich nieruchomości, zazdroszcząc im tego cichego grobu, bo nie mógł się niczego takiego spodziewać, ani na ziemi, ani poza nią. Biedny kapelusz giął mu się w rękach, a paznogcie szczerbiły mu się o emalię pierścionków. Stał tak zrozpaczony z rozwartemi ustami, dręczony wyrzutami sumienia, a każdy wyrzut był namiętnością w jego łonie.
Gdy tak stał, wielkie jego czarne oczy przenosiły się kolejno ze lwa na arcyksiężniczkę, a z arcyksiężniczki na anioła. Ryk lwa, łkanie kobiety, lub klątwa anioła, byłyby mu ulgę przyniosły; lecz nic, ani dźwięku, ani słowa; cała grupa usypiała przed nim pogodnie w chłodzie jakim wieje od marmuru.
Strasznym był widok tej sprzeczności w miniaturze między wybranymi, a potępionym, która wyprzedzała grozę sądu ostatecznego. W tem zagrały organy ponad jego głową. Dźwięki ich wspaniale, uroczyste, posuwały się zwolna po całym przestworze świątyni. Młodzieniec zadrżał, palce jego skurczyły się, potem uderzały o siebie, z drganiem żmii w kawałki pokrajanej. I nie mógł ruszyć się z miejsca.
Kiedy wreszcie wyszedł, skoczył jednym susem po stopniach z granitu, a potem szedł dalej spieszno.
Dwóch ludzi go spotkało i jeden mu się ukłonił; on, przechodząc, nie widział ich wcale, podobnie jak nie widział ulicy, bruku, ni domów.
Byli to dwaj jegomoście w perukach, w czarnem ubraniu, z laskami starych kawalerów, a z żabotami podstarzałych młodzieńców, z wstążką orderową w klapie ubrania i z gotowym zawsze niuchem tabaki, między wielkim a wskazującym palcem, z jedną plotką zaczętą na ustach i drugą zapasową w głowie.
[ 69 ] — Co to za waryat, panie radco?
Radca był zachwycony. Anegdotę opowiedzieć, toż to najpiękniejsza chwila w jego życiu.
— Wasza ekscelencyo, to może długo potrwa, ale bardzo jest zajmujące. — I zatrzymał się na chodniku, ustawił swego słuchacza między sobą a murem, przypierając go coraz bliżej, trzymając go za guzik, postanowiwszy nie puścić ofiary za nic, pewny swej werwy co najmniej na jakie dwie godziny.
— Ten młodzieniec służy w ambasadzie hiszpańskiej; miejsce to przyjął jedynie dlatego, żeby módz bywać w święcie; bo zresztą ku jego wstydowi trzeba to powiedzieć, że nie jest stworzony do dyplomacyi, w obejściu jego niema giętkości ani elegancyi; chybił swego powołania; na żadne kłamstwo nie potrafi zdobyć się z zimną krwią. Mało pomysłów, mało kombinacyi, a dużo gwałtowności i szorstkości; żywość zawsze, a napady szału niekiedy; wiara egzaltowana, tradycye kastylskie, poszanowanie dla autodafe, dusza ognista zamknięta w klatce z żelaza, zakratowanej po katolicku: oto jego charakter. Dodajmy do tego niepohamowaną rozpustę, namiętności wszelkiego rodzaju, furye i pojedynki Hiszpana, a będziemy go mieli całkiem, jaki jest, wszędzie i zawsze, czy to, gdy pada na kolana przed kochanką, czy gdy klęczy przed spowiednikiem, czy też kiedy depce po trupie swego rywala. Dwa lata temu przybył do naszego miasta, z markizem Labrador. Z początku marzył o Praterze[4], o kastanietach i fandangach[5] Madrytu, chciał mieć na zawołanie piękności ogorzałe od słońca, szalejące za nim, nie za jego kiesą; szukał księży, którzyby mu mówili o piekle i o widziadłach, pragnął wieczorów woniejących różami Kadyksu[6], pełnych meteorów świetnych, krzyżujących się w powietrzu. Naraz wszystkiego mu zabrakło. Wtedy rzucił się w odmęt rozpusty, hazardu; tańczył u dworu, urządzał wyścigi konne po angielsku, polował po [ 70 ]Czechach z naszą młodą arystokracyą, nie przestając żegnać się znakiem krzyża przed każdym kościołem i klękać przed każdą madonną. I wszystko szło dobrze, Ekscelcncyo. Jeden czy dwa pojedynki urozmaiciły to młodzieńcze życie, jakby po to tylko, aby trochą krwi rozrzedzić jednostajność tylu zabaw i festynów. I wszystko szło znowu dobrze; ale rok temu młodzieniec stał się wcieloną tajemnicą. Skończyły się tyrady, wykrzykniki, intrygi, ciche szepty miłosne; czasem jeszcze kielich malagi[7], a krople laudanum[8] wieczorem; potem długie posiedzenia we wszystkich kościołach, ale już bez spowiedzi. Twarz jego utraciła pierwotną świeżość, oczy rozgorzały jeszcze bardziej, a chudość przeszła zwykłą miarę szczupłości kastylskiej. Westchnienia i jęki, samotne przechadzki, ataki nerwowe, urywane słowa, sen letargiczny lub gorączkowy, niegrzeczność dla wszystkich na prawo i na lewo. Teraz oto nie odkłonił mi się wcale; obawiam się zgnuśniałości jakiej myśli wyłącznej, którą sobie nabił mózg, tkwiącej ćwiekiem w jego mózgu. Daremne wysiłki, żeby się tej myśli pozbyć, nagle omdlenia i szały niespodziewane — oto jego życie. Ludzie naokół szepcą, gadają, opowiadają dziwy: wykradzenie, uwiedzenie, morderstwo, otrucie; wszystko na jego zapisują rachunek; lecz nikt pewno niczego nie wie; otoczono go siecią domysłów, w których szamotać się będzie przez całe życie, jak dziki zwierz w samotrzasku.
— Nazwisko jego, panie radco?
Don Antonio di...
Resztę dźwięków zagłuszył turkot powozu. Lękając się, żeby go nie obryzgano błotem, Ekscelencya pociągnął radcę dalej.
Przypisy
[edit]- ↑ Franciszek Gall (1758—1828), Józef Lavater (1741—1801) uczeni twierdzący, że charakter ludzki można poznać bądź z układu czaszki, bądź z rysów twarzy.
- ↑ Balzac (czyt. Balzak) 1799—1850 i Jules Janin (czyt. Żiul Żanę) 1804—1874 sławni powieściopisarze.
- ↑ Kalejdoskop — przyrząd, w którym ułożone są w krąg obrazy, tak iż obracając go widać wszystkie po kolei.
- ↑ Prater — miejsce zabaw w Wiedniu.
- ↑ Fandango — taniec hiszpański, przy którym potrząsa się klapkami z poprzywieszanymi dzwonkami (kastanietami).
- ↑ Kadyks — miasto hiszpańskie.
- ↑ Malaga — wino hiszpańskie.
- ↑ Laudanum — opium rozrzedzone.
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |