Zmora
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmora |
Pochodzenie | W cieniu miecza, cykl Przewał |
Data wydania | 1922 |
Wydawnictwo | Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska« |
Druk | Zakłady graficzne „Bibljoteki Polskiej“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Wikisource |
Inne | Cały cykl Cały tomik |
Indeks stron |
[ 108 ]ZMORA.
Sto dni już goni oczy obłąkane
Mając szaleństwem, a na ustach pianę,
Czując, jak oddech zziajanego płuca
Z ostatkiem siły czarną krew wyrzuca.
W starganych włosach wichr szyderczo świszcze —
Lecz on przez drogi, popioły i zgliszcze,
Niosąc win ogrom i brzemię pokuty,
Jak zbój ścigany, jak zwierz psami szczuty,
Gna nieprzytomny przez bagna i puszcze,
Słysząc za sobą rozbestwioną tłuszczę,
Gotową za nim przez topiele wpław iść,
A gna go zemsta, klątwa i nienawiść.
A jaka była jego wina dzika,
Co zeń zrobiła zbiega i nędznika,
Nie wie i nie chce wiedzieć, nie pamięta!
Jeno, że stargał gdzieś haniebne pęta,
Które mu w biegu kolano i biodro
Ranią i, zda się, ciało z kości odrą;
Że zaprzepaścił gdzieś coś nieodpłatnie,
Stracił, co było pierwsze i ostatnie,
Podle swą duszę przegrał w grę fałszywą
I wdał ucieka z resztką serca żywą,
Nagi, oplwany, brudny i obdarty,
A za nim krwawy wstyd i wstręt, jak czarty.
[ 109 ]
A za nim tłuszczy pijanej wrzask srogi
Smaga mu plecy, jak ostre batogi,
Czerepy zbitych czar ranią mu stopy,
Stargane wieńce parzą jak ukropy,
Wicher muzyki wściekłej huczy echem,
Co się zjadliwym natrząsa zeń śmiechem...
O, uciec, uciec! Straszny tłum go żenie!
O, rozpaczliwe, potworne wspomnienie!
Męcie cykuty w złotym wina dzbanie!
Szaty szkarłatnej nikczemny łachmanie!
Strzępie na grzbiecie, co, jak krwawe skrzydło,
Czynisz ze zbiega upiór i straszydło!
Skąd goni? Ze snu, z obłędu, czy z jawy?
Sromoto gorzka, o, kale plugawy...
Pomni: ohydną, piekielną biesiadę,
Twarze w wypiekach, w pocie czoła blade,
Róże w warkoczy nierządnym powabie,
Zrywane szaty, zmięte łóż jedwabie,
Ciężkie, trucizną obłąkane wonie,
Mdlejące dusznic na dławionem łonie,
Zachętą mroku współwinne kotary,
W żądnych objęciach posplatane pary,
Drgawki rozkoszy i ust pocałunki
I na posadzkach, jak krew, ciemne trunki.
I znów szał chutny, pochodnie, kagańce,
W wężowych splotach szalejące tańce,
Zawrotne wiry lubieżnej muzyki,
Oddechy parne, łaskotane krzyki,
W puchu kobierców podeptane kwiaty,
Zachłysty czkawki, opilcze wiwaty,
Bezwstydne śpiewy, przewrotne oklaski —
A wkrąg dziwaczne, nieznajome maski,
Nagie ramiona i piersi i uda,
Włosów noc czarna i pożoga ruda,
Tan wyuzdany na krawężej perci,
Pląs nieprzytomny obłędu i śmierci.
Pomni: w park uciekł: lecz park w ćmie obłudnej
Dyszy, od schadzek tajemniczych ludny,
Zwikłany ślepo splotami gałęzi
I ciał sprzęgniętych w uścisków uwięzi.
Aleje nieme i ubocza przecznic
Pełne ladacznic bladych i wszetecznic,
Wabiących wonną podnietą rozpusty
Ciche opryszki i zręczne oszusty.
Łotry układne, nieme rzezimieszki
Na skręcie każdej skradają się ścieżki,
Zewsząd nadchodzą, zjawiają się wszędzie...
O, jawo dziksza, niźli sen w obłędzie!
Wtedy chwyciła go za gardło groza!
Dopadł do komnat, dorwał się powroza
I drzwi na oścież pchnąwszy, z twarzą bladą
Wrzasnął: „Precz biesy, ohydna gromado!“
Wściekłość zmieniła bicz na tysiąc biczy,
A on na oślep sypie razy, ćwiczy
Po plecach, karkach, głowach, gdzie dosięże...
Tłum w pisk, pod biczem świszczącym, jak węże,
Do drzwi się tłoczy w popłochu i ginie
W dzikiej rozsypce... Został sam jedynie
I zaparł wrota, otarł z potu czoło,
Odetchnął... Otwarł okno: duszno wkoło...
Lecz oknem, z świstem wichury i chłodem,
Tłuszcza pstrych masek wraca korowodem,
Karminem krwawa, bielidłem pobladła,
Gwiżdże w orzechy i dzwoni w brzękadła...
Swisty, pisk, hałas, docinki i drwinki...
Dłoń mu ściskają, dają upominki,
Składają śmieszne, szydercze ukłony,
Ten wnosi świece, ów stolik zielony,
Tamten gitarę z fletnią, mandoliną,
Ów stawia kwiaty na stole i wino,
A tu stręczyciel szepce w ucho gładki,
Znak dając dziewkom kupionym od matki.
Nie! Niema w cichym niegdyś zamku schrony!
Dom 'okropnością po wiek zarażony!
Na łup go oddać! — Przez tłum i przez róże
Przedarł się, wypadł w noc, gdzie wichr gna burzę!
Lecz tłuszcza za nim! On jakby na pięcie
Kły wilków czując, w żywiołów rozpęcie,
Wśród trzasku gromów i błyskawic śmiechu
Pognał i dotąd gna resztką oddechu,
Jak potępieńcza mara piekieł naga
I o pioruny i śmierć nagłą błaga,
W strachu, czy tłum go nic dogna za chwilę,
Co szydero ściga go i został w tyle...
Lecz przebóg! widzi: już nie on gna! Biada!
Bo się na części, na członki rozpada!
A z kłębu członków dawny tłum się rodzi...
Drga, skacze, tańczy!... Ha! teraz uchodzi!
Motłoch go rozkradł!... On sam: cień człowieka,
Co w dal czczym serca tętentem ucieka
Przed samym sobą i ślad własny grzebie
W grozie upiornej! Jakże znajdzie siebie!
Niema go! Niema! Nim dopadł ustroni,
Zgubił się w drodze, wpadł w ręce pogoni!
Nie siebie niesie w samotność, w milczenie,
Lecz pamięć straszną, lęk i przerażenie!
Aż, upiór własny, ledwo dysząc jeszcze,
Padł wycieńczony na głuszą złowieszcze
Łono Pustyni... Już jeno mgła, mara...
Wiatr go rozwiewa, chłonie nicość szara...
Gaśnie... I stając się już zapomnieniem
Własnej pamięci i nowem milczeniem,
Widzi Cud nagle: W godzinie północnej
On sam, przeczysty jak śnieg, jak miecz mocny,
Nagi słoneczną pięknością przedziwną,
Olbrzym pogodny z gałęzią oliwną,
Naprzeciw siebie, jako Bóg z świątyni,
Z najpustynniejszej wychodzi Pustyni...
This work is in the public domain in the United States because it was first published outside the United States prior to January 1, 1929. Other jurisdictions have other rules. Also note that this work may not be in the public domain in the 9th Circuit if it was published after July 1, 1909, unless the author is known to have died in 1953 or earlier (more than 70 years ago).[1]
This work might not be in the public domain outside the United States and should not be transferred to a Wikisource language subdomain that excludes pre-1929 works copyrighted at home. Ten utwór został pierwszy raz opublikowany przed dniem 1 stycznia 1929 r., i z tego względu w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej znajduje się w domenie publicznej. Utwór ten nadal może być objęty autorskimi prawami majątkowymi w innych państwach, i dlatego nie zaleca się przenoszenia go do innych projektów językowych.
| |