This page has been proofread.
Pan Stanisław odetchnął swobodniej, kiedy pani Olaska wyszła także i kiedy znalazł się sam jeden w pokoju z panną Ludmiłą. Brała go wielka ochota powiedzieć tej dzieweczce, że widział ją w parku roniącą łzy tajemnicze, ale nie miał odwagi napomknąć nawet o swej bytności w ogrodzie i nie rzekł do niej ani słowa. Nie zdawał sobie sprawy dlaczego, ale ta panienka wydawała mu się jeszcze przyjemniejszą, aniżeli panna Wanda. Mimowoli porównywał je pomiędzy sobą i doszedł już do przekonania, że w tej było więcej naturalności, więcej szczerości, więcej życia, aniżeli w biednej, znękanej pracą, kasyerce fabrycznej. Ah, jak on lubił szczerość! Zawsze brał za złe pannie Wandzie, że nie była dla niego bardziej otwartą, że nie pozwoliła mu zajrzeć choć na chwilkę do swego dziewiczego serduszka.
Z jaką przyjemnością szukałby w jego zakątkach swego imienia, a jeżeli by je znalazł, to kto wie, czyby nie uległ obietnicom swojej wyobraźni, czyby w swej własnej duszy, którą uważał za wyciśniętą, pozbawioną smaku i zapachu, suchą cytrynę, nie dobadał się także tego czegoś, co ludzie zwą miłością, a czego on nie znał wcale.
A panna Ludmiła tchnęła cała tą pociągającą szczerością, była jak kielich kwiatu rozchylony szeroko, gotów darzyć swemi woniami i słodyczami każdego kto tylko zbliży doń spragnione usta.
Tak rozmyślając, na przechadzce, pan Stanisław złapał się na gorącym uczynku sentymentalizmu, którym pogardzał z głębi duszy. At, i o czem on myśli! on, co się uważał za niezdolnego do żadnych
50