trywać tajemnice młodego życia w głębiach wód, w drzemiącem zbożu, w czarnym gąszczu leśnym...
Woźnica jak się pokazało, nie znał dobrze drogi, zlazł więc z kozła i zastukał do chaty spoglądającej migocącem okienkiem w czarny las.
Wyszła stara kobieta, zbliżyła się do bryczki i ciekawie przypatrywała się młodemu podróżnemu.
— Do Kołatyna? Nie zajedzie paniczku przed północkiem... Dwie mile jeszcze z ogonem. Trza prosto aż do Brzozówki, potem na lewo od młyna i przez las...
Panu Stanisławowi stanęła przed oczami Zgórska, kiedy mu opowiadała o Brzozówce, jej oczy zazwyczaj tak smutne, a wtedy rozjaśnione nagłem wspomnieniem. Oto młyn, staw, na jego powierzchni, tak jak mówiła Zgórska, pływały duże, okrągłe liście lilji wodnych pomiędzy kępami sitowia i skrzypów, rozbrzmiewał w tem ustroniu donośnie chór żab, górując nad monotonnym szumem wody zlewającej się na koło młyńskie. Na kępkach trawy pomiędzy rokiciną, niezapominajkami i kaczeńcami siedzieli niewidzialni członkowie tej orkiestry wiosennej, wydając głosy to chrapliwe, to ordynarnie wrzaskliwe, to dyskretne. W przerwach pomiędzy wrzaskami słychać było jakby echa dalekich dzwonów, tęskne zapytania i Srebrne bulgotanie, dochodzące z samego dna stawu. Żaby umilkły na krótko, kiedy wózek zaturkotał po moście, aby wnet potem odezwać się z podwójną energią.