Inicyatorowie zgromadzenia zrozumieli doskonale ten zasadniczy warunek powodzenia i dlatego zaprosili tutaj właścicieli i kierowników istniejących fabryk. Panowie ci dadzą obecnym obraz tej młodej gałęzi produkcyi u nas i wskażą co i jak czynić należy, żeby ją podnieść do poziomu, na którym walka z zagranicą byłaby możliwą.
Elegancki technolog ani na chwilę nie wyszedł z granic umiarkowania, nie dał się porwać z realnego gruntu fantazyi; każde jego zdanie tchnęło chłodną rachubą. Skończywszy, wiedział doskonale, że ostrożniejsza, solidniejsza, mniej wrażliwa na piękne słówka, ale za to skorsza do czynu połowa zgromadzenia, stanęła po jego stronie, chociaż oklaski tym razem nie były tak huczne, jak poprzednio.
Nastąpiła krótka przerwa; w salonie potworzyły się grupy kapitalistów, dyskutujące żywo nad projektem młodego inżyniera; ci i owi robili pewne zarzuty, ale na ogół uznawano go za dobry i praktyczny.
— Ma słuszność! — dowodził nizki pan o bawolim karku i twarzy buldoga, — nie kupujmy od nikogo nie czas już żywić obcych, kiedy się samemu przymiera głodem! Kto siedzi z założonemi rękami, tego prędzej czy później dyabli porwą.
— Nie święci garnki lepią! — mówił jedyny w zgromadzeniu milioner, dajcie mi kapitał, a w przeciągu dwudziestu lat stworzę wam przemysł niegorszy od niemieckiego. Cała rzecz w tem, że kapitały nasze pleśnieją w bankach i towarzystwach kredytowych, że chcemy brać procenty bez ryzyka, a brak nam zaufania we własne siły. Uleczcie tę chorobę społeczną, a wypłyniecie.