do życia, pod nią wreszcie usłyszała pierwsze wyznanie miłości od towarzysza zabaw dziecinnych.
Teofil, syn sąsiada, przyjeżdżał często do Kołatyna z ojcem, oboje igrali w parku, dopóki on nie poszedł do szkół. Kiedy wrócił, jako chłopiec dziewiętnastoletni, odwiedził znowu Kołatyn. Ze zdziwieniem przekonał się, że jego towarzyszka, którą lubił, jak kolegę, zamieniła się w uroczą dzieweczkę, pełną powabów, które bardziej przeczuwał instynktownie, aniżeli oceniał świadomie. Dzieweczka ta spoglądała na niego z ciekawością stworzenia wychowanego zdala od ludzi, a traktowała go, jak młodzieńca. Do pełnego prostoty i prawdy ich stosunku wzajemnego, zakradało się coś, czego oboje nazwać nie potrafili. Czuli jednak, że są dla siebie nie tem, czem byli dawniej, że stanęło między nimi widmo, w które wpatrywali się z trwogą i niedowierzaniem. Dzieliło ich ono, jako ludzi, kładąc hamulce na usta a zarzewie do serc, miasto słodkiej szczerości i przyjaźni, uczyniło z nich dwie istoty obce dla siebie, godzące wzajem na swój spokój, prawie wrogie...
Długo, długo opierali się tym tajemniczym prądom, bronili się rozpaczliwie, ale widmo rozcinało ogniwo za ogniwem w skuwającym ich łańcuchu, a kiedy ten prysnął, stanęli w obec siebie już nie jak dwoje dzieci, lecz jak mężczyzna w obec kobiety, jak dwa ognie, gotowe złączyć się w jeden trawiący, spopielający przeszłość niewinną, płomień miłości.
Ogarnął by on niezawodnie całe ich życie, gdyby zimna fala rzeczywistości nie zagasiła go przedwcześnie.