O swobodo! Kij w rękę i sakwa przez plecy,
Nocą sen w polu, albo pod drzwiami gospody,
A rano mkną już ptaki gromadnymi wiecy...
Same nam się kierunki ścielą i pochody...
Płyną klucze wędrowne! Z nimi droga nasza!...
Po co nam drogowskazów, po co innych znaków?
Dobre południe, ptaki! Tam w dal nas zaprasza
Beztroska, dar radosny włóczęgów i ptaków...
Lecz teraz tu spocznijmy na złotym popasie
Żniwiarzy. Toż ten łan się winem słońca pieni,
To zboże kipi żarem ognia w pełni krasie!
Toż to nadmiar i uczta cudowna płomieni!
O, królewskie bogactwo chwili, gdy godzina
Południa z dzwonu słońca leje się z niebiosów
W prześwięte nabożeństwo dojrzewania kłosów
A niebo świeci jasne, jak dobra nowina!
Spocznijmy tu!... Wędrowne niech ustaną stopy ...
Nurzajmy się w tym lata ogromnym kielichu,
Wezbranym bujnem zbożem! W tych kłosów zatopy
Paść, tarzać się w gorących wybuchach rozkwitu,
W tej rozkoszy, w tem szczęściu otchłannem dosytu,
W tej słonecznej rozpuście zbytku i przepychu!...
O, szczęśliwy potrzykroć, kto wszystko utraci!...
My włóczęgi bezdomne nie mamy nic swego
A jakżeśmy cudownie, bajecznie bogaci!
Bo stokroć bardziej wino smakuje nie nasze,
A my złodzieje lata i słońca złotego!
To nasz zysk, co ukradkiem... gdy ból nie na straży!
Gdy idąc w drogę biodra sakwami opaszę
Pustemi, wiem: nie stracę nic! żadna mi szkoda!