For they appeal from Tyranny to God.[1]
Jak więzienie moje smutne w promieniach słońca! Jak te kraty żelazne odpowiadają zimno słodkim pocałunkom światła, ślizgającego się nad niemi! Jak te odblaski licują źle z wigotnymi murami baszty! Ślizną z trudnością między krople zielonawe, kapiące z sklepienia gotyckiego. Tam pierścień zardzewiały lot ich wstrzymuje, ówdzie padają jak złote motyle w siatkę obrzydliwego pająka i szukając ujścia z jego sieci rozbijają się w barwy ponure. Dokądbądź zwrócę oczy, widzę straszną walkę między zstępującem ku mnie pięknem niebios, a ciemnością ponurą mojego więzienia; i ta zawsze zwycięża!
Przynajmniej, gdy zima zakuła przyrodę, jakieś spółczucie było między nią i mną; oboje byliśmy w wieżach: ja w żelaznych, ona w lodowych. Lecz jej były chwilowe, moje będą może wieczne. Śnieg, śpiący na wierzchołkach wzgórz i w łonie doliny, ciężył mej powiece olśniewając wzrok białością męczącą. W wązkich galeryach zamku wiatr świszczał ponad mą głową i ten odgłos wzywał mnie do spokoju. Wszystko zresztą milczało; wszystko leżało uśpione w letargicznem stężeniu; nie było światła i dźwięków. Kiedy wysuwałem głowę przez ciasno kraty nie żałowałem niczego. Nie miałem czego pra-
- ↑
Niech żaden z tych znaków nie zginie,
Bo wołają tyraństwa do Boga.