Jump to content

Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/227

From Wikisource
This page has not been proofread.

Z wznioślejszych posad ogromniejsze spadki
W dolinę smutku lub nicości morze!

„Czy nie słyszycie, jakoby w oddali
Jęk konających na lądzie, na fali?...
Czy nie widzicie jakby kruków stada,
Co czarno lecą tam, gdzie człowiek pada?

„Ot, z głębin ziemi zagrzmi krzyk:
Do broni! I duch litości, jak w dniu Bożej męki,
Na szczytach niebios łzę — gwiazdę uroni,
By tam świeciła, skąd wzbiją się jęki.

„Bo nocą cichą, jak z nór ciemnych węże,
Z lochów podziemnych wyroją się męże —
I każdy w ręku nieść będzie pochodnię,
I każdy w oczach jakąś przyszłą zbrodnię.

„I stąd i zowąd i tam i w oddali
Rąk tysiąc razem, jakby Jedna ręka
Gmach świata burzy i gmach świata pali!...
Aż szał mnie objął i serce mi pęka!

„Krew wrząca wodzów i krew panów wielkich,
Krew biała kupców i krew ludzi wszelkich
Pada tam w ogień, jak olej rzucony,
I ogień bucha, jak ta krew, czerwony!

„Widzę dzieciątka, co się z matek ręku
W pożar stoczyły i zgasły bez jęku
Widzę żołnierzy, co nigdy nie drżeli,
A teraz leżą, jak posągi, bieli!

„I was też widzę, ciągnących w ohydzie
Wśród przekleństw ludu, o hańbie, o biédzie;
Darmo - zapóźno wołacie o Boga!
Bóg wasz wszechmocny, jedyny — to Trwoga!

„Dziś wam dopiero kochać się zachciało,
By wasza pamięć nie zginęła całkiem,