części, zdaje się, iż śnieg jej jest jaśniejszy i subtelniejszy a czoło wzniesione w lazury ma coś ze skromności dziewicy i z piękności kobiety: nie widać ani zmarszczek, ani dumy. Jest słodka i wiosenna, rumieni się ze wstydu przy ostatnich promieniach wieczoru, kiedy słońce odchodzące pozostawia ją samą z kochankami gwiazdami, które ją przyszły odwiedzić, lub z obłokami, które ją obejmują drżącymi uściski.
W dolinie Lauterbrunnen zmuszony byłem powtóżyć z Manfredem[1] marzącym na szczycie Alp: How beautiful is all this visible world![2]
Urządziliśmy wycieczkę w głąb doliny, ale była to jednostajność; wróciłem zmęczony i znękany. Ostatnim promieniom słońca dano było mię ożywić, kiedy przepychem pokryły szczyt Jungfrau. Ach, jakże była piękna i różowa ta Alp dziewica! Obłok służył jej za przepaskę, a barwy wieczoru związały się w świeży wieniec na jej czole. Przyglądałem się temu widokowi wzniosłemu myśląc o dalekim ode mnie przedmiocie, którego piękność przychodzi mi na myśl ciągle.
Z początku mgła różowa, świecąca, pokrywała wierzchołek góry, lecz wkrótce poprzez jedwabna, tkaninę ukazały się frendzle srebrzystego śniegu. Pożegnania słońca nadlatywały gromadnie, jak westchnienia kochanka, co się oddala. Błękit nieba pływał dokoła policzków królowej Alp. Wszystko napełniło się obecnością Boga. Obłok, w którym Mojżesz słyszał na Synai głos Przedwiecznego, nie był piękniejszy, niż ten, który otaczał teraz w wdzię-