chwili, kiedy był przedstawicielem Wszechmocnego na ziemi, nie miał prawa ani mocy rozkazywać temu, kogo wzywał. Wreszcie w głębi pokoju podniosła się szybko zasłona i natychmiast opadła, przepuszczając człowieka średniego wzrostu, który zbliżył się zwolna i skrzyżowawszy ręce na szerokiej piersi, rzucił wokoło wzrokiem orła, szybującego ku słońcu wśród burzy i gromów. Obszerny płaszcz wojskowy okrywał jego postać trochę pochyloną. Rysy nacechowane piętnem geniuszu miały w sobie coś tak wzniosłego, iż niepodobna było patrzeć na nie bez dreszczu uwielbienia. Prawda, że męską ich piękność przyćmiewała obecnie bladość śmiertelna, ujawniająca udręczenie, które ukrywał z nieposkromioną a wspaniałą dumą w głębi swej piersi. Wyraz jego czoła miał jednak tyle wielkości, żeby chciało dopatrzyć się w niej odblasków chwały Bożej. Wreszcie fizyognomii widać było osłabienie, spowodowane okrutną chorobą. Czarne włosy przyprószył już szron cierpienia, a choć nieznajomy był jeszcze w sile wieku i czynu, kolana jego zdawały się giąć ku ziemi. Głębokie zmarszczki krzyżowały się na jego twarzy, na której występowały już złowieszcze oznaki śmierci, zbliżającej się ku niemu po łup najwspanialszy, jaki kiedykolwiek z tego zabrał świata.
Spojrzał naprzód bystro na kapłana i na ołtarz; żadne wzruszenie nie odbiło się na jego twarzy prócz kurczowego skrzywienia, wywołanego gwałtownym bólem, który mu piersi szarpał. Po chwili ogień, tryskający mu z oczu, złagodniał, rzekłbyś jakieś wspomnienia dzieciństwa dawno zapomniane zbierały się wokoło jego serca; spuścił głowę i zdawał się rozmyślać podobnie jak niegdyś przemyśliwał nad zagładą jakiegoś państwa lub narodzeniem narodu. A teraz cofał się myślą w przeszłość, wzrokiem duszy widział swe sztandary, powiewające nad grodami ukorzonymi u jego stóp i hufce swe, napełniające
Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom5.djvu/140
Appearance
This page has not been proofread.