Dręczonego męką żyjącego na świecie, w którym nie brał udziału; myśli poczęły się mieszać. Uczucia jogo zrazu przypominały lawę wulkanu, teraz przeszły w apatyę. Nie mówił już niczego; niczego nic zauważał, niczem się nie zajmował. Chłodny, lodowaty, za każdym krokiem staczał się coraz głębiej w przepaść nieszczęścia, niemy i znieczulony.
Dano było głosowi ojczyzny uciśnionej zbudzić go z straszliwego letargu. Odpowiedział jeszcze na wezwanie braci i odrywając się od brzegu przepaści rzucił się w swej otchłani na pole rzezi. Miłość ziemi rodzinnej wróciła mu siły moralne i ręką wychudłą przypasał do boku miecz niepodległości. Chciał jak inni, kroczyć pośpiesznym krokiem ku nieśmiertelności; rzucił się gwałtownie przeciw ogniom zabójczym, potrząsał mieczem wśród rzezi. Lecz cięcia jego były słabe i bezskuteczne; lecz ciało jego gięło się pod ciężarem oręża; boleść go nadwyrężyła, więc zmęczenie prędko nim owładło. Zmuszony być złożyć sztandar wojenny i zamienić pole sławy na łoże boleści, podczas gdy dokoła niego rozbrzmiewały pieśni zwycięskie i okrzyki męstwa, gdy bracia jego pili z kielicha wojny napój przesączony zemstą, gdy każdy oddawał swą krew i dawał swój głos za swobodę. Tak więc nie mógł wyrazić się nigdy, ani czynami, ani słowami i płomień zapalony w jego łonie nie rzucił ani jednego blasku na ziemię. Czuł się słońcem zasłoniętem wieczystym obłokiem, a ten cios ostatni dobił go. Wśród obozu, bezczynnego i pogardzonego zbliżała się szybko ostatnia godzina; skonał rozdarty okrzykami zwycięstwa, którego nie mógł podzielić, nie pozostawiając imienia, nie budząc uwielbienia, ani litości.
Na jego nagrobku nie wyryto nawet napisu; pomieszano go z innymi; mech i bluszcz są jedynem