Pogaszono światło w kaplicy, zostawiwszy ją w pół mroku, oświetloną jedyną lampa wiszącą u sklepienia, dzień i noc tamże płonąca.
Przygasły światła w całym kościele i główne drzwi frontowe zamknięto.
Duplat zarówno opuściwszy miejsce zajmowane od początku nabożeństwa, uklęknął przy jednym z krzeseł pod arkadą, zkąd widzieć mógł dokładnie kaplicę Matki Boskiej.
W świątyni pogrążonej nagle w ciemności słychać było jedynie kroki zakrystyana i posługaczów kościelnych, którzy z latarniami w ręku, ustawiali porozrzucane w nieładzie krzesła.
Nagle stąpania szybciejsze nad inne zadźwiękły na kamiennej posadzce. Były to kroki jałmużnika z Grande Roquette wychodzącego z zakrystyi.
Grancey śledził chód jego z niepokojem zapytując siebie:
— Czy on tu przyjdzie jak zwykle?
Odpowiedź na to pytanie nie dała się długo oczekiwać.
Ksiądz d’Areynes zwrócił się ku kaplicy, wszedł tam i uklęknął na pierwszych stopniach ołtarza. Duplat natenczas podniósłszy się cicho, podszedł ku drzwiom z lewej wychodzącym do ciemnego korytarza, a spojrzawszy wgłąb upewnił się, że tam niema nikogo.
Grancey wstał również od krzesła, o które był oparty, aby się zbliżyć do jałmużnika, który zwrócony doń plecami zagłębił się w modlitwie.
Bandyta wzniósł rękę w górę.
Ostrze noża zabłysło w tej ręce pod światłem lampy zawieszonej u sklepienia.
Ręka opadła, a ostrze zagłębiło się między łopatkami księdza d’Areynes, który bez wydania krzyku padł na stopniach ołtarza.
Morderca podbiegł ku drzwiom jakie otworzył mu Duplat i obaj w ciemnościach nocy zniknęli.
∗ ∗
∗ |